Marzenia są po to, żeby się spełniały – jednym z moich była wyprawa w Himalaje.
Od paru lat planowałam ten wyjazd, lecz zawsze pojawiały się jakieś przeszkody: a to nie było wystarczającej grupy osób, a to wypadło coś w pracy, a kiedy w końcu już się wszystko udało dopiąć na ostatni guzik, spotkała mnie pechowa przygoda – tydzień przed wylotem złamałam palce u stopy i wszystko trzeba było odwołać. Myślałam, że to znak, że ta wyprawa nie jest mi pisana. Jednak nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, bo grupa nie zdobyła przełęczy, a ja zaczęłam od razu planować nową próbę. Szybko skrzyknęło się szesnastu śmiałków, w tym dwóch pilotów, z zamiarem zdobycia przełęczy Thorong La, która miejscami wyglądała jak Dolomity czy jak okolica mojej ukochanej Gardy.