Nad brzeg Río Senguer dojechałem wczesnym popołudniem. Sprowadziłem rower z asfaltu w dół, w zielone kotłowisko wierzbowych gałęzi. Zaledwie metr od krystalicznie czystych wód rzeki zobaczyłem samochód i niewielki niebieski namiot rozbity zaraz obok. Mężczyzna obrócony do mnie tyłem właśnie zmieniał spodnie. Zrobiłem krok w tył, by nie prowokować zakłopotania. Dopiero gdy skórzany pasek zacisnął się wokół szczupłej talii, zapytałem, czy znajdzie się miejsce i dla mojego namiotu. Ogromne było nasze zdziwienie, gdy okazało się, że trafiłem na Tadeusza i Magdalenę, poznanych kilka tygodni wcześniej, kilkaset kilometrów na północ, jeszcze w prowincji Chubut. Wieczorem zapłonął ogień i wybrzmiały instrumenty: gitara Tadeusza, głos Magdaleny i moje cuatro llanero.