Z ciepłym morzem w tle

Przygoda Otwarty dostęp

I


Wydzielanie potu było coraz mniejsze, oddech wciąż nie mógł się uspokoić, a ja toczyłem wzrokiem po wypalonych do białości skałach. W turkusowej zatoczce kołysały się dwa jachty. W dali za wodą i mgłą widać było majestatyczne szczyty – intensywnie szarozielone i obiecujące cień i chłód. Pomarudziłem jeszcze chwilę i zebrałem się za schodzenie. Widziałem linię. Była niezła i kiedy zacząłem zbiegać, zamarzyłem, żeby zamiast neoprenowych papuci, w których tu dopłynąłem, mieć na sobie buty SPD i przypiętego do nich jakiegoś fulla… choćby i o skoku 140 mm.

II


Przekleństwo. Drugie. I jeszcze mocniejsze. Zdjąłem zaparowane okulary i nie bardzo wiedziałem, gdzie je odwiesić czy odłożyć – w ogóle co z nimi zrobić. Wszystko miałem zalepione błotem, a najbardziej oponę, która dodatkowo była całkiem płaska. Ale jak? Przekleństwo. „Druga?! Dwieście metrów po pierwszej?!” – pytałem sam siebie. Nawet nie dobiłem. Wciąż użalałem się nad sobą, podczas gdy dojeżdżali kolejni. Ich wzrok zdradzał pobieżne współczucie i satysfakcję, że nie cisnęli tak szybko. Linia, która kiedyś mi się zmaterializowała, była do odtworzenia właśnie dziś. Co prawda od tygodnia nad Adriatykiem lało, ale przyczepność była dobra i ze cztery zakręty jechałem na przedzie. Brzeg morza uformowany był bosko, jedynie jesienne wichry potrzaskały wapień na cienkie plasterki, które cięły opony z precyzją chirurgicznego lancetu. 

III


Mapa i coroczne dylematy ojca – planisty czasu wolnego. Pływak, piłkarz, kociara i rowerzysta chcieli pojechać na wspólne wakacje do Grecji… jak w kiepskim dowcipie o przeciwieństwach. Ja znowu wspominałem Chorwację, ale chciałem tańszej wersji tej samej skały i różnic wysokości, podobnego morza i równie dobrej kuchni. „Rano będę wstawał i dołączę do was po śniadaniu, a później niech będzie nawet plażowanie”. Ale moja mądra żona wie lepiej. „Miłosz, pojedź tam bez nas, uszarpiemy się wszyscy i nikt nie będzie zadowolony, a ty i tak nie pojeździsz tyle, ile byś chciał”. Mądra żona to skarb. 

Czwarta impresja. Jeszcze chyba w XX w. był tam mój kolega Kacper Lepieszkiewicz i mówił, że było „dość fajnie”. To znaczy boska góra w tamtych czasach do jazdy rowerem nadawała się średnio – albo rowery nie bardzo nadawały się wówczas do jeżdżenia po boskich górach. Ale parcie na szczyt było mocne od czasów wyprawy, która odbyła się w 1989 roku. Dwóch szaleńców z Niemiec – Stefan Etzel i Christian Smolik – postanowiło stanąć na szczycie Skali, niższego o parę metrów od Mitikas zwieńczenia masywu góry bogów, czyli Olimpu. Panowie nie dość, że wytargali rowery na blisko 3000 m, to postanowili zjechać, siedząc na bagażnikach rowerów, bo nie mieli regulowanych sztyc. Osobiście wątpię, że zjazd na bagażniku sztywniaka 26” dał im poczucie flow, ale inspiracja wywołała turystyczną histerię. Grecy organizowali dla niemieckich zjazdowców specjalne tripy. Przyczepiało się zjazdówkę na...

Artykuł jest dostępny w całości tylko dla zalogowanych użytkowników.

Jak uzyskać dostęp? Wystarczy, że założysz bezpłatne konto lub zalogujesz się.
Czeka na Ciebie pakiet inspirujących materiałow pokazowych.
Załóż bezpłatne konto Zaloguj się

Przypisy