Wszystkiego słodkiego na Dzień Ojca

Dzień Ojca to wyjątkowe, pełne wdzięczności święto, obchodzone w Polsce 23 czerwca. Z tej okazji, jednym z najbardziej osobistych i ciepłych sposobów na wyrażenie swoich uczuć, może być przygotowanie domowych słodkości. Takie upominki nie tylko cieszą podniebienie, ale także pokazują, jak bardzo cenimy naszych ojców. Możemy zaskoczyć ich aromatycznym ciastem, pysznymi babeczkami lub delikatnymi ciasteczkami, które będą wspaniałym dopełnieniem tego wyjątkowego dnia. Jakie upominki wybrać, co można przygotować? Podpowiadamy!
Czytaj więcej

Tour de Pologne Women

Na ten wyścig czekaliśmy aż 8 lat. Już 28 czerwca rozpocznie się 2. Tour de Pologne Women. Kolarki z całego świata podczas trzech etapów przejadą blisko 250 kilometrów po polskich trasach.
Czytaj więcej

Boost wydajności – biochemiczne wsparcie w kolarstwie

Kolarstwo to sport wymagający nie tylko dobrej kondycji fizycznej, ale także odpowiedniego wsparcia biochemicznego, aby przekraczać własne granice i osiągać coraz lepsze wyniki. W sportach wytrzymałościowych ciało często jest wystawiane na ekstremalny wysiłek, co zwiększa zapotrzebowanie na kluczowe składniki odżywcze. Suplementy mogą efektywnie wesprzeć zwiększone zapotrzebowanie, zwłaszcza podczas intensywnych okresów treningowych.
Czytaj więcej

Andalucia Bike Race 2024 by Garmin – hiszpański „szwajcarski” zegarek

Pewni planów i przyszłości rezerwujemy, przewidujemy, wykonujemy czynności lub zadania. A na koniec i tak chaos dyktuje warunki. Wydaje nam się, że życie należy i zależy do nas, a tak naprawdę jest na odwrót. Jutro może być zupełnie inne, niż przewidujemy. Świadomość tego, umiejętność dostosowania, pozwala przetrwać, przeżyć ciekawą przygodę, poznać nowych ludzi lub inne ich strony. Jadąc na tegoroczną Andalucia Bike Race by Garmin, doświadczyliśmy swoistego rollercoastera. Decyzje na ostatnią chwilę, zaskakujące koleje losu, zmiany. Osiągnęliśmy jednak cel, zdobywając kolejne doświadczenia. Dotarłszy na miejsce, mieliśmy jedno główne założenie: ukończyć. Krzysiek miał niezałatwione porachunki z trasą i losem z zeszłego roku, Zbyszka los doświadczył w tym roku, ja po wszystkich przedstartowych doświadczeniach związanych z tegoroczną organizacją wyjazdu chciałem po prostu resetu, przewidywalności, miałem głód roweru i rywalizacji. Słowem: na końcu wszystko musiało zagrać. Tegoroczna edycja Andalucia Bike Race by Garmin rozpoczynała się w Bedmar. To miejscowość, obecna już w przeszłości na mapie ABR, do której zawody powróciły po jedenastu latach przerwy. Urozmaicony teren, dość wysokie góry, miejscowość wtopiona w zbocze góry o wysokości ponad 1700 m n.p.m. gwarantowałyby wspaniały początek zawodów. Niestety to „by” wskazuje, że nie wszystko poszło po myśli organizatorów. Zmienną okazała się pogoda. To wciąż luty i zima: nieco łagodniejsza, ale zima. Temperatura w okolicach zera, opady krupy śnieżnej i deszczu sprawiły, że nawet droga szutrowa była trudna, a ścieżki stały się wręcz niebezpieczne. Podjazd został więc ograniczony mniej więcej do 1000 m n.p.m., po czym skierowano peleton na zjazd szutrem i asfaltami. W tych warunkach bezpieczeństwo zwyciężyło i wszyscy bez strat dotarli na metę. Różnice między czołowymi teamami ograniczały się do kilku, kilkunastu sekund, więc nikt nie był stratny i każdy, kto celował w podium, wciąż liczył się w stawce. 1. Przejazd brzegiem nieczynnego kamieniołomu 2. Rosa Van Doorn – team Buff Megamo Następny etap rozpoczynał się już, zgodnie z tradycją, w centrum Jaen. W nocy nieco wiało. Poranek przywitał nas pysznym śniadaniem i piękną słoneczną pogodą. Około 5–10°C i suchy wiatr pobudzały i podnosiły morale. Doping, przejazd przez centrum miasta, „miękki” start i wyjazd z miasta rozgrzał i przygotował do startu ostrego i, na początek, ok. 23-kilometrowego podjeżdżania przełamanego w połowie krótkim zjazdem. Początkowe kilometry rozpoznałem: odcinkami etap ten pamiętałem z 2015 r., gdy jednym ruchem manetki zerwałem trzy szprychy. Nas jednak interesowało najbardziej to, gdzie zaprowadzi nas track. Nie zawiódł: liczne singlowe ścieżki, oszałamiające panoramy, techniczne podłoże i flow na każdym zakręcie, siodle, przełamaniu terenu. Radość i endorfiny. Doping i wsparcie zadziwiająco licznych kibiców na wydawałoby się dość niedostępnych odcinkach trasy. I słońce, które w Polsce, po tegorocznym mokrym lutym, było chyba najbardziej pożądanym czynnikiem dającym radość. W tym roku nastawiliśmy się bardziej na wymiar towarzyski Andaluzji, jazdę bez napinki, chłonięcie atmosfery. Mieliśmy to szczęście, że w miejscu peletonu, w którym się obracaliśmy, jechał też Miguel Indurain. Człowiek, który dla mojego pokolenia (ok. 40-latków) był wzorem, kolarskim bogiem dla osób chcących czegoś więcej niż jazdy na wycieczki.  Wielokrotny zwycięzca wielkiej pętli i innych wielkich tourów. Hiszpan potwierdził tegoroczny start w ABR i ukończył wszystkie etapy. Pojawiając się na starcie poszczególnych etapów, jadąc czy wyprzedzając grupy uczestników, zawsze wzbudzał aplauz. Nienaganna technika jazdy i charakterystyczna sylwetka były nie do pomylenia z innym zawodnikiem. To, co jeszcze wzbudzało mój szacunek do Miguela, to anielska wręcz cierpliwość. Zawsze był „na oku” innych uczestników. Dało się niemal wyczuć „tens”, gdy czekali, aby skończył posiłek, skończył rozmowę na mecie z konferansjerem czy aby pojawił się w sektorze. Każdy chciał wspólne zdjęcie, opowiedzieć o wspomnieniach z dzieciństwa czy opisać emocje lat 90. XX w. i Tour de France tamtych lat, gdy wygrywał je seryjnie. W głowie pojawiła mi się myśl, czy ktokolwiek z dzisiejszego peletonu lub niedawnej przeszłości kolarstwa wzbudza lub wzbudzał takie emocje. Na myśl przyszło mi polskie „podwórko”. Nasi mogą spokojnie jechać na zawody, prowadzić działalności czy normalne życie. Oczywiście jest „fame”, ale wydaje mi się, że nasz polski szacunek daje jednak po prostu żyć. Na myśl przyszły mi też starty zagraniczne i udział wielu znanych postaci: czy to kolarstwa, czy innych dyscyplin. I wydaje mi się, że też im łatwiej żyć. Doceniam gorącą atmosferę południowców, jednak bardziej mi odpowiada powściągliwość i szacunek ukryty w drobnych gestach niż południowa wylewność. 3. Okolice Cordoby Południowy temperament pomaga jednak, jak już między słowami wspomniałem, na starcie. Kolejny etap, ostatni w Jaen, krótki, dynamiczny, ale wymagający zarówno mocnej łydki, jak i odporności mentalnej i świadomej jazdy. O co mi chodzi? Bardzo zgrabnie przedstawił to Krzysiek, opisując pierwszy wjazd w teren: „las iluzji”. W Polsce mamy krzywy las w Czarnkowie, a koło Jaen jest las, w którym z jakiegoś powodu sosny rosną nieco odchylone „do stoku”. Powoduje to iluzję optyczną oszukującą umysł i mimowolne pochylenie roweru „od stoku”, i ciągnie ze ścieżki w dół. Efekt jest prosty: zjeżdżasz z singla na luźne podłoże. Wielu poległo. Przy tym tempie jazdy oraz z powodu szerokości singla (ok. 40 cm) nie ma szans na powrót na track, póki „pociąg” nie przejedzie. Jeden błąd kosztował mnie ok. 30 osób. Kolejną tego dnia próbą był „oes” Garmin. To stromy podjazd singlem po bardzo wymagającym podłożu. Niby łąka w górach, ale humusu niewiele, głównie zwietrzałe ostre kamienie, więc niezwykle trudno i ciężko się to podjeżdża. Jezdne, ale tylko w sytuacji, gdy nikt Ci nie przeszkadza. W naszym miejscu peletonu niemal całość z buta. Był czas na podziwianie i „doznawanie” przestrzeni, widoków, słońca. A miejsce przepiękne. Na osłodę podchodzenia zjazd singlem: to już nie była „iluzja”: to był twardy stromy singiel w dół, wymagający stalowych nerwów i techniki na wysokim poziomie oraz braku lęku przestrzeni i wysokości. Za to wynagradzał flowem na najwyższym poziomie. 4. Widok na zabytkowy most rzymski i starówkę Cordoby Pora na zmianę miejscówki. Krótszy ostatni etap w Jaen ma powód: trzeba przejechać do Cordoby, aby następnego dnia wystartować z miejscowości Villafranca. Zima zimą, ale Cordoba to najcieplejszy rejon Hiszpanii. I pogoda nam to potwierdziła. Słońce i ciepło ok. 20°C, co pozwoliło, mimo zimnego poranka, po raz pierwszy pojechać na krótko. Wyścig też zmienił swój charakter: z górskiego o długich podjazdach na nieco bardziej przypominający XC: krótkie dynamiczne wymagające techniki podjazdy po luźnym podłożu i szutrach, skałkach, czasem po miększym gruncie, oraz równie techniczne zjazdy po maksymalnie kilkaset metrów z hopkami. Większość po szerokich szutrach, ale też dolinami rzek, czasem też po singlach. Bardzo przyjemny etap. Nieco też wygodniejszy do ścigania w bezpośrednim starciu czołowych teamów. Na starcie liczyło się realnie 4–5 teamów: Wilier Factory Team, Buff Megamo, Torpado Kenda Factory, Canyon Sidi. Oczywiście Wilier Factory startował z pozycji najsilniejszego faworyta. To od początku wyścigu oni byli wskazywani jako zwycięzcy. O niespodziankę starali się mocno też Maxxis Factory Racing, zaskakując swoją dyspozycją dopiero na ostatnim etapie: czasówce. Pomimo że Rabensteiner miał nowego team partnera, a dotychczasowy wystartował w innej parze, przewidywania się potwierdziły, natomiast zwycięstwo w tym roku nie przyszło łatwo. Od samego początku wypracowanie jakiejkolwiek większej przewagi było bardzo trudne. Czołówka jechała w niewielkich odstępach czasowych, często razem, a finisze były niemal zawsze z grupy. Najmniejszy błąd czy pech mógł pozamiatać. Wilier Factory postanowili przyjąć postawę ostrożnościową. Mając po dwóch pierwszych etapach ok. 5 min przewagi, postawili na kontrolowanie wyścigu bez podejmowania zbędnego ryzyka technicznego. Na kolejnych etapach dojeżdżali na drugim, trzecim stopniu podium, nie pozwalając na zbyt duże różnice czasowe. Dość ryzykowna taktyka, ale wydaje się, z punktu widzenia już po wyścigu, że jedyna możliwa w tamtym momencie. Czołówka jest bardzo wyrównana, zawodnicy dysponują niemal takimi samymi parametrami moc/masa, i uciec sobie nawzajem było bardzo trudno. Przykładem tego był etap Skoda Super Stage, czyli etap piąty. Rabensteiner/Porro z Wilier Factory Team obiecywali niespodziankę. W domyśle po prostu pokaz siły. Etap do takiego pokazu idealny: długie przebiegi po wygodnych szerokich wręcz komfortowych szutrach, asfaltach. Łagodne podjazdy, zjazdy, brak lub niewielka liczba ostrych ryzykownych nawrotów dawały możliwość popisu długodystansowcom z zapasem wydolności. Nic z tego pokazu nie wyszło. Panowie dojechali w grupie, Willier na drugiej pozycji. Różnice czasowe mierzone w setnych sekundy. W tym momencie czasówka zaczęła jawić się jako szansa na niespodziankę. Zapas czasowy żaden, faworyci startują na końcu, wąż zjada swój ogon. Do tego puszczone po technicznych singlach między niską krzewiastą roślinnością, z bardzo trudnym do przeprowadzenia wyprzedzaniem. Początkowo puszczano zawodników co 30 s, by czołowe teamy puścić w minutowych odstępach. Dużo więc zależało od, niezależnie od woli zawodników, ułożenia peletonu na trasie. Wspomniałem o niespodziewanym zwycięstwie na tym etapie chłopaków z Maxxis Factory Racing. Zachowali najwięcej siły, ale też i ułożenie innych zawodników na trasie im pomogło. Względnie w najbardziej komfortowych warunkach mogli wyprzedzić największą liczbę teamów. Wilier Factory Team startujący na samym końcu mogli po prostu cisnąć z całych sił i liczyć na to, że inni będą mieli gorzej. Na mecie okazało się, że utrzymali zwycięstwo ok. dwiema minutami, ale przyjechali tego dnia na czwartym miejscu. Po ostrej walce na czasówce i dołożeniu bezpośrednim rywalom ok. jednej minuty na etapie drugie miejsce w klasyfikacji generalnej zajęli ostatecznie Alleman/Becking. Mieli stratę trzech sekund do drugiego placu i zrobili to. Trzecie miejsce przypadło Canyon/Sidi. Wśród kobiecych teamów tylko na dwóch pierwszych etapach można było mówić o niewiadomym pierwszym miejscu. Potem różnice w czasach teamów, być może wynikających z różnicy przygotowania, były na tyle duże, że niemal „zabetonowane”. Tylko wyjątkowy pech mógł coś zmienić w klasyfikacji generalnej. Na szczęście wszystkie panie dojechały bezpiecznie. A bezkonkurencyjny na etapach był niezawodny, nieugięty duet Wust/Doorn z Buff Megamo. Dowiozły zwycięstwo w klasyfikacji generalnej. W czasówce zajęły drugą pozycję z czasem o 2 min słabszym od zwycięskich w tym dniu Figueraz/Peretti, ale przewaga wypracowana w poprzednich etapach była duża i bezpieczna. Trzecie miejsce zarówno z time trial, jak i w generalce dowiozły dziewczyny z Cannondale ISB: Kalderon/Kortekaas. O południowcach w Polsce zwykło się mówić, że są „lazy”, że u nich godzina trwa godzinę i jak się umówili na ósmą, to normą jest przyjście o ósmej pięćdziesiąt pięć. Jednak Andalucia Bike Race i jej organizatorzy nie wpisują się w tę łatkę. Zadają kłam stereotypowi. Pracują na sukces od wielu lat, budują markę przewidywalną, wysokiej jakości ofertą przekonują corocznie rzesze zawodników i zawodniczek. Sportowców profesjonalnych i amatorskich, ludzi z pasją oraz weteranów, którzy zbudowali przeszłość i wspomnienia młodszym. Oby hiszpański zegarek chodził jak najdłużej. A my pewnie zamarzymy, aby w kolejnych latach znowu rozpocząć tam sezon.
Czytaj więcej

Bikerafting w Czarnogórze

Połączenie pontonów i rowerów, znane jako bikerafting, otwiera zupełnie nowe sposoby na poznanie regionu zarówno z lądu, jak i wody. Zmiana perspektywy i różnorodność są niezrównane. Wyruszyliśmy, aby cieszyć się tym, co najlepsze z obu światów w najgłębszym kanionie Europy – wąwozie Tara w Czarnogórze.
Czytaj więcej

Szlak wokół Tatr

Rowerowy szlak wokół najwyższego pasma Karpat to potężny projekt zrealizowany wspólnymi siłami polskich i słowackich samorządów. To rozbudowana kolarska pętla w kilku wariantach do wyboru, prowadząca przez interesujące miejsca. Zdecydowanie warto choć raz wybrać się w tę ekscytującą podróż.
Czytaj więcej

Shimano 105 R7100

Szosowa „stopiątka” łącząca technologiczne rozwiązania wyższych grup z umiarkowaną ceną, od lat nazywana była grupą „dla ludu” lub „koniem roboczym”. Zmieniło się to jednak po premierze nowej, 12-rzędowej elektronicznej wersji 105 Di2, której cenę, sięgającą 7 tysięcy złotych, trudno nazwać przystępną. Dlatego z radością powitałem wiadomość o wprowadzeniu przez Shimano jej mechanicznej wersji, a nowa grupa jest na tyle ciekawa, że warta artykułu.
Czytaj więcej

NIE(takie)ZWYKŁE narzędzia do domowego serwisu

Większość zaangażowanych rowerzystów stara się samodzielnie serwisować swoje rowery. Pozwala to zaoszczędzić nie tylko czas i pieniądze, gdy nie trzeba z każdym drobiazgiem jeździć do serwisu, lecz także sprawia frajdę i pozwala lepiej poznać ulubioną maszynę.
Czytaj więcej

Mechanik rowerowy – kobieca pasja i zawód

Rozmowa „bikeBoard” z Joanną Wąsiel – zawodniczką, mechanikiem rowerowym, właścicielką eklektycznej Rowerowni.com
Czytaj więcej

Tylna lampka z radarem Trek Carback

„Car back” obok „car up” to odpowiedniki naszego „auto” krzyczanego w peletonie. Trek Carback natomiast to urządzenie, które podczas samotnej jazdy zastępuje kolegę ostrzegającego przed zbliżającym się od tyłu samochodem.  
Czytaj więcej

Trek Procaliber – hardtail do XC ciągle żywy

Czy w dobie rowerów ścieżkowych z dużym skokiem na jednym biegunie i gravelami na drugim, prawdziwy hardtail do prawdziwego cross-country potrafi się jeszcze obronić, stając między tymi dwoma nacierającymi na niego i próbującymi zastąpić go kategoriami? To oczywiście źle postawione pytanie, gdyż dopóki istnieje konkurencja XCO, XCC czy XCM, lekka, ekstremalnie wydajna cross-countrówka ciągle będzie rowerem pożądanym. Jednak co takiego oferuje hardtail, czego nie dają dwie wymienione wcześniej kategorie rowerów, by chcieć go mieć? Postaramy się odpowiedzieć na podstawie bardzo szerokiej gamy Procalibrów od Treka.
Czytaj więcej

Systemy lekkiej asysty Porównanie łeb w łeb

Najtwardszy konserwatywny beton się kruszy, ale najwięksi producenci wciąż nie wiedzą, gdzie leży złoty środek w doborze mocy, zasięgu i ciężaru systemu. Obecnie w rowerach możemy spotkać się z czterema systemami wspomagania, które ważą około 4 kg (silnik i akumulator), co pozwala budować fulle MTB lżejsze niż 20 kg. Porównałem ich zasięg i tempo, jakie są w stanie utrzymać przy totalnym zaangażowaniu rowerzysty.
Czytaj więcej