Jak to się wszystko zaczęło?
Kiedy myślę o tej historii, uświadamiam sobie, jak wielki kawałek mojego życia stanowi. To trwa już kilkanaście lat, a zaczęło się jak wszystko zazwyczaj – niewinnie, poniekąd z potrzeby. Kilkanaście lat temu nie było tak dużej dostępności ścieżek jak obecnie, a chęć jazdy była równie wielka. Na przestrzeni tego czasu liczba tras o różnym stopniu trudności znacznie wzrosła i mimo że narzekanie jest naszym sportem narodowym, tutaj nikt nie powinien czuć się pokrzywdzony. Gdy rozpoczynałem swoją rowerową przygodę, nałogowo wręcz oglądałem rowerowe filmy, na których riderzy nie tylko jeździli, ale też budowali swoje spoty, a każde z tych miejsc było zupełnie inne – jedne wygłaskane do granic możliwości, inne zupełnie dzikie, naturalne, a jeszcze inne były połączeniem pierwszego i drugiego. I właśnie ta różnorodność w tym wszystkim mnie urzekła, zapragnąłem realizować się w podobny sposób i to mnie zupełnie pochłonęło. Kopanie tras to obcowanie z naturą na zupełnie innym poziomie – czujesz ją, dotykasz, ona Cię testuje, sprawia, że oblewasz się potem, pokrywasz pyłem, zrasza Cię deszczem, czasem wali w Ciebie gradem, ale to wszystko sprawia, że patrząc na postęp albo nawet wcale nie patrząc, ciągle jesteś szczęśliwy, spełniony.
Wstań i idź do lasu!
Pamiętam, jak to zwykle wyglądało, gdy mieliśmy plan na jakąś linię – linie bywały długie, a bywały też bardzo krótkie, takie na jeden–dwa dni pracy. Wstawaliśmy rano, piliśmy gorącą herbatę, zastanawiając się, czy nie przelać jej do termosów, by jak najszybciej być już na miejscu. Byliśmy potwornie niecierpliwi! Wrzucaliśmy narzędzia do samochodu, na nich lądowały rowery, trzaskały drzwi, silnik budził się do życia, a my cieszyliśmy się na nasze godziny poza domem. Stawaliśmy c...