Rok 2021 może nie był dla kolarstwa szosowego przełomowy, ale patrząc na miniony sezon z pewnej już perspektywy, śmiało możemy powiedzieć, że „dał radę”. A kilka wydarzeń z pewnością warto zapamiętać na dłużej, bo niewykluczone, że ich konsekwencje będą w przyszłości o sobie przypominać. Ich wybór jest całkowicie subiektywny. Na powtarzanie tego, co bez problemu można znaleźć w statystykach, szkoda cennego papieru.

„Pierwszy krok w chmurach”
Gdybym miał określić miniony sezon jedną krótką frazą, bez wahania nazwałbym go „rokiem kobiet”. Kolarstwo szosowe w końcu je bowiem zauważyło i zaczęło traktować nieco poważniej.
Z pewnością nie jest to jeszcze oparty na dojrzałym partnerstwie związek, raczej coś w rodzaju pierwszych randek. Ale bez wątpienia przestały być nareszcie traktowane jak niezrozumiałe i hałaśliwe zjawisko, z konieczności kręcące się w okolicach „poważnego” sportu. Doczekały się nieco większej uwagi i pierwszych prób zrozumienia ich potrzeb. A to już całkiem sporo, przynajmniej na początek.
Po raz pierwszy na tak szeroką skalę zaczęto mówić o tym, że kolarstwo kobiet nie może służyć wyłącznie zaspokajaniu ich potrzeby rywalizacji. W zawodowym sporcie kluczową rolę odgrywają pieniądze, nie można więc bez końca uciekać od tego tematu. Przekonali się o tym organizatorzy kobiecego Omloop Het Nieuwsblad, na których spadła potężna fala krytyki po ujawnieniu, że nagrody dla pań były kilkunastokrotnie niższe niż dla mężczyzn. Przekonali się również włodarze Strade Bianche...