Pod koniec kwietnia 2018 roku wysiadłem z samolotu na lotnisku w pobliżu Tel Awiwu. Za kilka dni w położonej kilkadziesiąt kilometrów dalej Jerozolimie miała się rozpocząć 101. edycja Giro d’Italia. Po raz pierwszy w historii poza granicami Europy.
O kolarstwie w Izraelu nie wiedziałem wówczas prawie nic. Moja wiedza o samym kraju ograniczała się głównie do lektury codziennych nagłówków w mediach, informujących o kolejnych odsłonach trwającego od ponad pół wieku konfliktu z okupowaną przez Izrael Palestyną.
Gdy wyjeżdżałem z Warszawy, by relacjonować dla jednego z dużych serwisów internetowych pierwsze etapy wyścigu, żegnały mnie liczne pomruki niezadowolenia ze strony społeczności kolarskiej. Sam pomysł zorganizowania startu jednej z trzech największych imprez kolarskich w kraju, który w trwającym od lat sporze nierzadko nie przebierał w środkach niemających często wiele wspólnego z poszanowaniem praw człowieka, budził na całym świecie sprzeciw i podejrzenia o tzw. sport-washing, zjawisko wykorzystania sportu do „wybielania” przez rządy, najczęściej autorytarnych krajów, niehumanitarnych działań.
Zarzut ten z jednej strony wydawał się słuszny. Z drugiej: zupełnie nietrafiony. Udział izraelskich władz był bowiem w tym przedsięwzięciu zupełnie marginalny. Za pomysł ściągnięcia Corsa Rosa do Izraela i większość związanych z tym działań odpowiadał tak naprawdę jeden człowiek. I miał w tym swoje cele, w większości dalekie od jakiejkolwiek polityki. Główną zaś przyczyną, w wyniku której w ogóle zrodził się ten pomysł, była jego miłość do kolarstwa.
2. etap Giro d'Italia 2018 Hajfa – Tel Aviv.
Foto: Fabio Ferrari | La Presse
Ulice pełne kibiców podczas 1. etapu Giro w Jerozolimie.
Foto: Gian Mattia D'Alberto | La Presse
Pozostałe 90% treści dostępne jest tylko dla Prenumeratorów
- 10 wydań czasopisma "bikeBoard"
- Dodatkowe artykuły niepublikowane w formie papierowej
- Dostęp do wszystkich archiwalnych wydań magazynu oraz dodatków specjalnych...
- ...i wiele więcej!