Wybory redakcji 2022

Otwarty dostęp Temat specjalny

Kolejny sezon za nami i członkowie naszego redakcyjnego grona, wzorem lat ubiegłych, dokonali subiektywnych wyborów tego, co w minionym roku najbardziej zapadło w ich pamięci. Chociaż w pierwotnym założeniu miały być wyróżniane rowery i komponenty, to szybko się okazało, że nie samymi gadżetami żyje rowerzysta , a okoliczności, w których można je wykorzystać w sposób maksymalnie przyjemny i satysfakcjonujący, dla wielu z nas (i na pewno także Was) są równie ważne, może nawet istotniejsze, tym samym, nie deprecjonując nominowanego sprzętu, sugerujemy zwrócić szczególną uwagę na wyróżnione miejsca i imprezy (również te wyróżnione w poprzednich latach), bo są to perełki godne polecenia.

Miłosz Kędracki
Jazda po pieszych szlakach w Polsce ponownie mnie rozczarowała. Większą radość sprawiają mi technicznie trudne, niezbyt szybkie trasy przygotowane sztucznie. Na topie, wśród takich sław jak trutnowska Strilna i rychlebski Velboud, stawiam kontrowersyjnego Myszołowa z Myślenic. Przestrzeń lubię zdobywać gravelem. Ekscytuje mnie prędkość, jaką można uzyskać przy pomocy własnego ciała oraz niezależność od cywilizacji. W tym roku najlepiej poczułem to w Przesmyku Suwalskim, reklamowanym jako najniebezpieczniejsze miejsce na Ziemi. To był wspaniały tydzień, Kasiu. 
Lubię rozwiązania technologiczne które pozwalają poczuć, że rower leci, choć skaczę z rezerwą. Dobre zawieszenie, szumiące profile aero, wzmacniające przekładnie, mechanizmy dające poczuć, co dzieje się pod pedałem albo ściśnięciem klamki opanować tarcie o podłoże. Jestem wyrafinowanym koneserem eBików, cenię wyłącznie te, które pozwalają mi poczuć sprawczość. Nie znoszę, kiedy mechanizm izoluje mnie od świata, przejmuje kontrolę i ponosi.

Trek Fuel EX-e

Gdyby nie dobór seryjnego ogumienia, byłby to ideał. Dziennikarska uczciwość nie pozwala mi go tak nazwać, kropka. I nie będę już kopał w oponkę. Przejdźmy więc do roweru, który reprezentuje najkorzystniejsze cechy mainstreamu. Trek wybrał platformę Fuel EX, ponieważ właśnie takich rowerów spośród jego fulli używa się najwięcej. Wycentrował geometrię tak, żeby wykazywała optimum na trasach umiarkowanych, ale nie była dziwaczna na leśnych duktach oraz radziła sobie na czarnych trasach ośrodków ścieżkowych. Fuel EXe jest poręczny i łatwy w sterowaniu i nie deprymuje mniej ogarniętych rowerowo, zapewniając wybitnym talenciakom kapitalną zabawę i wielkie loty. Zawodów enduro się na nim wygrać nie da, ale można poszaleć i w Szczyrku, i 2B, i na Magurce, w Rabce, i na Luboniu, i myślenickim Myszołowie. Sprawdzałem wielokrotnie.
Pomijając cenę to jeden z najbardziej demokratycznych rowerów, na jakich miałem okazję jeździć. Przypomnę – jeździć z najwyższą przyjemnością (po wymianie wiecie czego ;). Fuel Exe, jak chyba żaden inny znany mi rower, uwypukla zdolności, maskując braki i deficyty użytkownika. A do tego zamontowano w nim wspomaganie silnikiem TQ w wersji HPR-50. Wspomagania jest dokładnie tyle, ile potrzeba w jeździe MTB, ani za mało, ani za dużo. Ale jak to? Zapytacie, to może być czegoś za dużo? Owszem, może być nie tylko za dużo tuszu na sztucznych rzęsach. Zbyt dużo mocy i pojemności akumulatorów sprawia, że mniej wprawni mają kłopoty w okiełznaniu ciężkiej bestii, a lepsi rajderzy nie czują radości z osiągnięć i bywają wyzywani od oszustów i leni. Równocześnie cięższy od tego Treka eBike wcale nie jest szybszy w trudnym terenie! Co więcej, ten silnik pozwala wyjechać wszystko, a często okazuje się, że na rowerze z silnikiem 80–90 Nm i akumulatorem 700 Wh można zrobić porównywalną liczbę „lapsów” co na Treku Fuel Exe z 50 Nm i baterią o pojemności 360 Wh. I na koniec coś dla nieprzekonanych. Tak, to jest prawdziwy rower MTB, ponieważ wbrew obawom, bez wspomagania, da się podjeżdżać jak analogiem.
 


Time Speciale 8

Jeszcze w latach 90. XX w. system zatrzaskowy Time ATAC był dla mnie pierwszym wyborem, zrezygnowałem z niego na rzecz SPD, ponieważ japońskie pedały i ich klony praktycznie zdominowały rynek pedałów zatrzaskowych. W mojej pracy używanie popularniejszego systemu było sporym ułatwieniem, choćby w sytuacjach, gdy zapomniałem zabrać ich ze sobą na prezentację lub gdy trzeba było w czasie testu wymienić się rowerem ze współtesterem. Kiedy w tym roku ponownie dosiadłem pedałów Time w wersji Speciale 8, szybko sobie przypomniałem, dlaczego tak bardzo lubiłem system ATAC i… dlaczego nie zdobył on popularności. Jednym zdaniem – Time MTB trudniej się wypinają, niż wpinają. Jeżdżąc w trudnym terenie, bardziej przeszkadza mi bezintencjonalne wypięcie i cenię sobie łatwość wpięcia, choć doskonale rozumiem niepokój początkujących. Uwielbiam też, gdy pod wypinającym kątem opór zatrzasku wzrasta, bo czytelnie informuje mnie o tym, kiedy się wypnę. Z SPD jest całkiem inaczej, chrup, i już jestem wypięty, nawet jeśli chciałem tylko mocniej dopchnąć kolano do ramy dla precyzyjniejszego manewru. Dlaczego przyznaję tę nagrodę w 2023 r.? Bo SRAM przejął dywizję pedałów Time i chce przezwyciężyć łatkę dziwacznie działających pedałów MTB z mosiężnym – i zużywającym się – blokiem. Dla mnie to hit.
 


Bestyja w Szczyrku

Pojawienie się tej trasy nie jest przełomem kopernikańskim, ale już synergia pomiędzy nią a Tatra Mountains w Szczyrku tak. Rowerowo szczyrkowski ośrodek nie jest jeszcze w mojej ocenie skończony, jednak pojawienie się bardzo trudnej i naturalnej trasy ewidentnie pokazuje wolę dyrekcji do podążenia śladem kultowego Whistlera. Szczyrkowski i Black Comb nie są porównywalne ze względu na skalę przedsięwzięć, jednak polski ośrodek bazuje na podobnych pryncypiach. Leży w prawdziwych górach, gdzie na szczycie da się poczuć przestrzeń, jakiej brakuje innym polskim ośrodkom ścieżkowym. Ma bardzo skuteczną infrastrukturę wyciągową i kulinarno-hotelową… w Polsce bezkonkurencyjną. Sieć istniejących ścieżek może i jest mniejsza niż w sąsiednim Bielsku czy Świeradowie/Nowym Meście, jednak już nagromadzenie ficzerów do długości odcinków wykracza poza standardy w RP. Połączenie kompleksu z Enduro Trails w BB – np. supergładką, a krętą trasą w stronę Klimczoka, to byłby sztos. Słychać mnie tam?
 


Paweł Kisielewski
W „bB” od ponad 20 lat, większość tego czasu spędziłem na rowerach MTB, jednak już od dobrych paru lat to jazda po szosie stała się koronną dyscypliną. I chociaż wśród moich doświadczeń nie brakuje epizodów ścigania się w pozycji aerodynamicznej, to tak naprawdę preferuje jazdę długodystansową, najchętniej krętymi górskimi drogami. Nie zamykam się jednak tylko w świecie gładkich opon, z roku na rok coraz bardziej zafascynowany możliwościami, jakie dają rowery gravelowe. Nie stronię od rowerów z przedrostkiem „e", szczególnie chętnie korzystając z nich przy codziennym commutingu.

Specialized Diverge STR

Rower „załapał” się na nominację w ostatniej chwili. Nie był to jednak rzut na taśmę, ale atak od strony słońca, po którym rozsypała się lista nominacji, jaką miałem już poukładaną w głowie, a nowe wcielenie Diverge’a błyskawicznie znalazło się na jej szczycie. Wystarczyła jedna jazda. Future Shock jest najefektywniejszym systemem amortyzacji, z jakim miałem okazję się spotkać w rowerach szosowych i gravelowych. Minimalistyczny w formie, ale zwiększający komfort jazdy w stopniu, który trudno sobie wyobrazić, dopóki się nie spróbuje. Założeniem projektu jest szeroki zakres dopasowania, dający realną możliwość dobrania charakterystyki pracy, zależnie od masy użytkownika i preferowanego stylu jazdy, a także efektywną regulację jego pracy w takcie jazdy. Dodatkowo jego konstrukcja pozwala wykorzystać dowolną sztycę 27,2 mm, w tym także takie o regulowanym skoku. Diverge to połączenie wygodnej, otwartej pozycji ze świetnym prowadzeniem. Jest stworzony do jazdy poza asfaltem, a im trudniejszy teren, tym lepiej czuć jego przewagi. Połączenie komponentów Rival AXS i Eagle AXS daje bardzo sprawny napęd o zaskakująco szerokim zakresie przełożeń. Na samodzielną nominację zasługują opony Tracer Pro, bo także im rower zawdzięcza swoją wyjątkową sprawność jazdy w różnych warunkach. Diverge STR jest ponadto wszechstronnie przygotowany pod kątem turystycznym, mając na ramie cztery gniazda na wyposażenie, a do tego mocowanie na goleniach widelca oraz schowek SWAT w dolnej rurze; może stać się towarzyszem najdalszych wypraw. Dla mnie to rower idealny, chociaż zdaję sobie sprawę, że pełnię jego możliwości wykorzystają tylko ci, którzy większość kilometrów nabijają w terenie. Więcej szczegółów, na które nie pozwala objętość tego krótkiego tekstu, przeczytacie w tym numerze w teście modelu Diverge STR Expert na stronie 60.
 


Garmin Fenix 7 Solar

Nie mogę nazwać się gadżeciarzem, nie fascynuje się każdą premierą nowego smartfona i nie śledzę na bieżąco wszelkich technologicznych nowinek, a mimo to Fenix 7 przyciągnął moją uwagę. Tak się składa, że jestem użytkownikiem Garmina, ale to tylko jeden z powodów. Moim zdaniem, Garmin wykonał nim tak duży skok do przodu, że konkurencja praktycznie przestała być widoczna, a możliwości tego urządzenia mogą przyprawić o zawrót głowy. Bardzo długi czas pracy wspomagany panelem słonecznym, dotykowy ekran, nawigacja na mapach, funkcje szacowania wysiłku Stamina, zaawansowana ocena stanu zdrowia z testem HRV, przemyślana sportowa latarka czy konfiguracja za pomocą smartfona to tylko niektóre z nowych funkcji, jakie w siódmej generacji poszerzyły już i tak nieprawdopodobnie bogatą listę funkcji i możliwości, jakie miały zegarki wcześniejszej generacji. W moich oczach Fenix 7 Solar stał się multisportowym zegarkiem doskonałym i trudno mi sobie dzisiaj wyobrazić, co więcej będzie miała wersja 8. A dlaczego nie Edge 1040, który także miał premierę w tym sezonie? Fenix jest urządzeniem multisportowym, co dla mnie ma istotne znaczenie, do tego oferuje bogaty pakiet funkcji monitorujących jakość życia, co dla osób aktywnych również jest istotne, a do tego jest po prostu zegarkiem, którego można używać na co dzień, korzystając z wielu funkcji przydatnych także w życiu pozasportowym. Zwykło się mówić, że jak coś jest do wszystkiego, to jest do niczego, jednak w przypadku Fenixa 7 jest to określenie całkowicie nietrafione.


Trek FX+2

Nowoczesny i dyskretnie elegancki, ale przede wszystkim najlżejszy lub jeden z najlżejszych e-rowerów użytkowych dostępnych aktualnie na rynku. Z pełnym miejskim wyposażeniem waży 17,8 kg, czyli praktycznie bardzo podobnie co odpowiadające mu przeznaczeniem rowery klasyczne. Minimalistyczny system wspomagania Hyena wspiera zaskakująco skutecznie, czyniąc jazdę łatwiejszą, szybszą i dynamiczniejszą, a przy tym jest w zasadzie niewidoczny i bezgłośny. Niewielki akumulator zapewnia praktyczny zasięg 30–55 km, co nie jest wynikiem imponującym, jednak w zastosowaniu miejskim aż nadto wystarczającym, a w razie potrzeby jest możliwość powiększenia zasięgu poprzez podpięcie dodatkowej baterii. FX+ ma dynamiczny charakter, ale jest też rowerem z wygodną pozycją i z bardzo przyjemnym prowadzeniem, a przy tym jest oferowany na dwóch rodzajach ramy, w ośmiu rozmiarach i sześciu kolorach, co czyni z niego niezwykle praktyczny i poręczny rower na miarę drugiej dekady XXI dla każdego aktywnego mieszczucha.
 

 

Maciek Machowski
Po metryce MAMIL, rozmiar XL. Jestem amatorem techniki, elektroniki i nowości. Czas na TCR Advanced z Di2 i mocomierzem przeplatam świnieniem się na chińskim facie i ścieżkowaniem na Epicu FSR. Kręcę się głównie na podkrakowskich drogach i lasach, nieregularnie wyścigowo. Zimą przerzucam się na virtual. W sezonach bez kontuzji do 7000 km.

Tufo Gravel Thundero 40/44c

Kiedy w 2021 r. dostałem do testów czeskie gumy gravelowe, byłem nastawiony sceptycznie. Nie jeździłem wcześniej na Tufo i żyłem stereotypem, że co dobrego w tej branży, to od Niemców z Conti lub Schwalbe, ewentualnie od Włochów z Vittoria, do których zresztą też przekonałem się dopiero w 2019 r. Poszerzenie horyzontu przerodziło się w zauroczenie. Thundero okazały się znacznie lepsze od Schwalbe G-One Bite pod prawie wszystkimi względami – niższych oporów na asfalcie, lepszego komfortu, przyczepności w terenie. Tylko uszczelnianie nie szło im najlepiej – mleczko No Tubes nie kleiło się do osnowy przypominającej od wewnątrz opony bardziej plastik niż gumę. Po oddaniu testówek wróciłem na prywatne Conti Terra Speed, jednak na wieść, że trasa Gravmageddona 2022, na który się zapisałem, ma być wyjątkowo kamienista i zanosi się na perspektywę bujania się po singlach przez 350 km na mało wybaczającym profilu 40c, postanowiłem wrócić do Tufo, ale na całość – komforcik 44c. Nie winię ich za niezaklejonego kapcia, którego złapałem po bodaj 15 km wyścigu, i utratę prowadzenia – nie zależało mi i nawet się nie starałem. Tak wyszło. Każda opona poddałaby się w kontakcie z odłamkami butelki po piwie na szlaku. Ważne, że przeżyły. Thundero udowodniły wysokie parametry również w testach bicyclerollingresistance.com – byli tak samo zaskoczeni. Brawo Czesi i na pohybel stereotypom!


Scott Spark

Mój leciwy Epic marzy już o emeryturze, a ja zacząłem się bacznie przyglądać kategorii downcountry. Chciałbym rower, który podjeżdża, ale z nowoczesną geometrią, skokiem zawieszenia pomiędzy XC a trail, i nie będę ściemniał, że nie zależy mi, jak rower wygląda. Po dłuższych poszukiwaniach trafiłem na Sparka MY2022. Czytałem o nim tekst naczelnego („bB” #7/2021). Widoczne na zdjęciach z premierowych jazd przerażenie w jego oczach kontrastowało z bardzo pozytywną opinią, a on nie cierpi XC, więc coś musi być na rzeczy. Ja też już wolę więcej komfortu i zabawy. Spark (po prostu Spark, bez „RC”) to cywilna wersja wyścigówki. Taki po prostu Spark, ma ten sam co RC skok tyłu: 120 mm, ale większy damper i dłuższy o 1 cm widelec 130 mm, główkę o nachyleniu 65,8º spłaszczoną o 1,5º przy minimalnie wyższym stacku i tym samym dosięgu (reach), za to z o 1 cm krótszymi mostkami i 2 cm szerszymi kierownicami (760 mm). Różni się wyposażeniem – wszystkie ścieżkowe Sparki mają droppery, a droższe również czterotłoczkowe hamulce. Z RC zostały manetki do zdalnej kontroli zawieszenia. Dzięki miejscu na dwa bidony taki rower nada się dobrze na całodniowe jazdy lub nawet bikepacking. Choć z trudem przechodzi mi to przez gardło, muszę przyznać, że Scott ma nieco rozsądniejszą politykę cenową niż konkurencja, więc zaczynam obdzwanianie dealerów.
 


Hammerhead Karoo 2

Komputerek rowerowy na Androidzie. Wszelkie wymarzone funkcje jako aplikacje instalowane ze sklepu. Jasny ekran wysokiej rozdzielczości, wbudowana łączność LTE. Obietnice Karoo 2 trafiają na podatny grunt – podoba mi się ta wizja, nawet jeśli wykonanie nie jest perfekcyjne, a czas pokazał, że jedno z większych marzeń sprzed lat – niezależność od telefonu w synchronizacji danych i lokalizacji – nie jest już aż tak ważne. W ostatnich latach Garmin tak bardzo wyprzedził konkurencję z bardziej zaawansowanymi komputerkami, że trudno było znaleźć sensowną alternatywę. Wahoo zaczęło zdobywać przyczółki, ale dodatkowy wybór to zawsze świetna sprawa. Karoo 2 nie różni się podstawową funkcjonalnością od zaktualizowanego do bieżącej wersji oryginalnego modelu, ale fizycznie to radykalnie odchudzone urządzenie o gabarytach, które przestały straszyć. Piszczyk, lepszy ekran, chipsety radiowe i uchwyt czynią z niego realnego konkurenta dla Edge 830 lub 1030+. Przetestowałem Karoo 2 na szosie i nawigując po trasie Carpatia Divide – test w „bB” #8/2022, i byłem pod wrażeniem świeżego podejścia do wizualizacji segmentów, analityki na niezaplanowanych podjazdach i radzenia sobie urządzenia z wyświetlaniem kilku informacji naraz przy pomocy rozszerzanych zakładek.
 

 

Mateusz Zator
Od kilku lat próbuje łączyć kolarstwo romantyczne ze ściganiem – bezskutecznie. Dawniej zdeklarowany endurowiec, dzisiaj zdecydowanie bardziej szutrowiec, bikepackers, w zimie romansuje z przełajami (pomimo reguły 80%). Jako jeden z nielicznych porzuciłem górskiego elektryka na rzecz analogowego fulla z Wisconsin, przez co więcej czasu spędzam teraz na rowerze.

Syrenka CX

Przyznam, że spośród dyscyplin kolarskich rozgrywanych na świeżym powietrzu nie znam bardziej skostniałej niż cyclocross. Przepisy, mnogość kategorii wiekowych, wymogi techniczne dotyczące sprzętu, a w szczególności niełatwe warunki atmosferyczne, podczas których rozgrywane są wyścigi, pozycjonują przełaje po zdecydowanie niszowej stronie kolarskiej karuzeli. Dodatkowo fakt, że większość zawodów organizowana jest pod egidą PZKol-u, sprawia, że sport ten nie cieszy się popularnością wśród amatorów. Syrenka CX to warszawskie stowarzyszenie, którego początki sięgają 2015 r. – kiedy, jak wyjaśnia mi Paweł Kuflikowski, jeden z założycieli i członków – zorganizowana została pierwsza ustawka. Rok później, na terenie stadionu Politechniki Warszawskiej, odbył się pierwszy oficjalny trening. Rozkręcanie stowarzyszenia trwało do 2021 r., kiedy to Syrenka CX zorganizowała pierwszy ogólnodostępny wyścig przełajowy. Ale nie myślcie, że są to kolejne sztywne zawody rowerowe. Udział w Syrence jest bezpłatny, a medialność zawodów i liczba dostępnych po wyścigu materiałów foto i video przyprawia o zawrót głowy, bo całe to wydarzenie traktowane jest jak wielkie święto kolarskiej społeczności. Bez napinki, sędziów i niezrozumiałych regulaminów. Niebagatelne znaczenie ma również wybór miejscówki: w tym roku były to błonia Stadionu Narodowego oraz w przypadku wyścigu halloweenowego – teren ośrodka Wawelska. Masz gravela? Nie ma problemu, jeśli jedziesz na szerszych oponach, zostaniesz ustawiony na końcu stawki. Tradycją jest również wyścig dla najmłodszych po głównych zawodach. Frekwencja przekraczająca 70 zgłoszeń na rundę, potwierdza tylko, że zapotrzebowanie na nieograniczoną rygorami aktywność kolarską jest ogromne. Osobiście, mimo że do Warszawy mam ponad 300 km, wrócę na kolejny wyścig, bo numerek startowy wciąż mam przypięty do jerseya. Przełaje na salony – dlatego trzymamy kciuki za całe stowarzyszenie, bo ich rola w popularyzacji dycypliny jest nieoceniona.
 

 

Restrap Race Top Tube Long

Praktycznie cały sezon tegorocznych wyścigów gravelowych Restrap pozostawał przytroczony na ramie mojej szutrówki. Wygląda świetnie, niczym płetwa rekina, dzięki czemu budzi szacunek i zaciekawienie u innych współzawodników, a Twój rower wygląda na znacznie szybszy, niż jest w rzeczywistości.
Na maratonach szutrowych staram się jeździć bez postojów, więc Restrap spełnia moje wymagania dotyczące łatwego dostępu do żeli i batoników, a możliwości są spore, bo mieści praktycznie mój cały ładunek żywieniowy, który zużywam na dystansie 150–200 km. Kieszonki z siatki świetnie nadają się na zużyte sreberka po żelach, więc nie przejmuję się tym, że ubrudzę wnętrze sakiewki resztką płynnej gluzkozy. Brytyjczycy wiedzą, jak szyć dobre sakwy, dlatego zadbali o bardzo miękkie paski nośne (minimalnie rysują lakier na ramie) i ultraprosty, a zarazem skuteczny patent mocowania do sterówki – kołnierzyk z haczykiem i pętlą z gumosznurka (przepraszam… hypalonu), które sprawią, że w sekundę zdejmujesz go z roweru, jeśli wybierasz się na nocleg w namiocie. Co więcej, jak to u Restrapa, ręczna robota, przyjemne i wodoodporne materiały i ręczny podpis pracownika, który szył Twoją sakwę – prawie jak w Mercedesach AMG.
 


Focus Jam² SL9.9

Chociaż z Miłoszem zdarza nam się ze sobą nie zgadzać, to już dwa lata temu zgodnie ogłosiliśmy, że wśród rowerów ze wspomaganiem wyodrębni się „waga piórkowa”, która prowadzeniem nie będzie wiele odbiegała od klasycznych rowerów akustycznych. Określenie akustyczny nie jest przypadkowe, ale przywilej pisania o bezgłośnym TQ w Treku pozostawię naszemu naczelnemu. Dlaczego Focus? Ponieważ budulec ramy to kompozyt węglowy. System napędu to nie oklepane Shimano, tylko egzotyczna Fazua z cudownym, pierścieniowym sterownikiem i typowe dla Focusa, utylitarne i grubo ciosane profile ramy. Jam² nie oszukuje i nie goli z masy za pomocą wiotkich widelców i damperów bez piggybacka. Solidne 160-milimetrowy Fox 36 i Float X pozwolą na start w zarówno w Enduro MTB Series jak i Dukielskiej Wyrypie. Focus też szczerze przyznaje, że ładowanie baterii jest możliwe tylko po jej wyjęciu. Wyeliminowanie portu ładowania zlokalizowanego w ramie pozwoliło zaoszczędzić 200 g. Zgadzam się z tym całkowicie, ponieważ jako ofiara wykluczenia energetycznego nie mam w swojej piwniczce źródła prądu. Tabelka z geometrią to pierwsze, na co spoglądam podczas premiery nowego modelu i tu również jestem usatysfakcjonowany – wreszcie w niemieckich rowerach mamy krótką podsiodłówkę, dodatkowo dwa łożyska z mimośrodem pozwalają wydłużać ogon o 7 mm bez obniżania wysokości suportu i kąta główki, a tenże można regulować niezależnie, miskami sterów o 1°. Wiem, że da się lżej, ale Focus robi to uczciwie.
 


Kuba Chryczyk
Jestem absolwentem krakowskiego AWF-u. Byłym pływakiem, ale nadal  aktywnym sportowcem i pasjonatem kolarstwa w każdym wydaniu. Obecnie sporo czasu spędzam na rowerze szosowym, na którym dość regularnie zdobywam najwyższe alpejskie przełęcze, ale roweru MTB nie odwiesiłem jeszcze na hak. Do niedawna redaktor, obecnie aktywny współpracownik „bikeBoardu”, zawodowo pracuje w sklepie Bike-RS, gdzie staram się spełniać marzenia klientów budujących customowe rowerowe perełki. Prywatny rower szosowy to Look 785 wagi piórkowej, w terenie w końcu zrezygnowałem z hardtaila i zamieniłem go na pełne zawieszenie Orbei Oiz.

Rondo Ratt

Bez wątpienia to jeden z najbardziej kontrowersyjnych modeli tego roku. Dla jednych okropnie brzydki, z bezsensownymi ogromnymi oponami typu slik. Inni podziwiają go za innowacyjną i nowoczesną konstrukcję, widząc w tym niszę, i dlatego chcą go mieć w swoim garażu. Ratt to rower gravelowy, który ma być maszyną szybką o zdecydowanie sportowym charakterze, dającą riderowi maksymalnie dużo frajdy z jazdy. Szosowy charakter podkreślają koła 650b z gładkimi oponami 47 mm, do tego napęd z dwurzędową korbą, który w warunkach szosowych lepiej się spisuje niż wersja bez przedniej przerzutki. Wykonana z włókna węglowego rama ma sportową geometrię oraz pełną integrację linek i pancerzy, dzięki czemu Ratt wygląda bardzo estetycznie. Rama jest sztywna dla maksymalnej efektywności, ale ma także tzw. strefy pasywnego zawieszenia, przy hakach tylnego koła, w dolnej części rury podsiodłowej oraz tylnej części górnej rury, które amortyzują i tłumią drobne drgania i nierówności. Dla mnie Ratt to najciekawszy rower właśnie ze względu na swoją nieszablonowość i futurystyczne kształty, którymi udowadnia, że jeszcze nie wszystko jest wymyślone, oraz to, że projektowali go ludzie z fantazją i wizją, a to gwarantuje rozwój i postęp, dzięki któremu rowery będą coraz lepsze, szybsze, piękniejsze oraz zdecydowanie mniej nudne. Oby tak dalej.
 


Alba Optics Mantra

Okulary to obowiązkowy ekwipunek każdego kolarza. Nic dziwnego, nie tylko chronią oczy, ale są również elementem lansu i właśnie włoska marka Alba Optics nie tylko odznacza się wyśmienitą jakością, lecz także staje się modna wśród kolarzy amatorów. Najnowszy model Mantra wyróżnia się pod kilkoma względami. Przede wszystkim ramka jest jednoczęściowa, nieskładana, dzięki czemu okulary są niebywale lekkie, ważą zaledwie 24 g i praktycznie nie czuć ich na twarzy. Taka konstrukcja zdecydowanie lepiej spisuje się w warunkach wyścigowych, bo łatwiej i szybciej jest okulary zdjąć czy założyć na kask podczas zawodów, oszczędzając cenne sekundy. Jest również bardziej komfortowa, gdyż dzięki elastyczności ramki oraz ergonomicznym zausznikom okulary bardzo dobrze trzymają się na głowie. Soczewki są oczywiście wymienne, w dwóch wersjach: ze stałym przyciemnieniem lub fotochromatyczne, które są szczególnie godne uwagi, ponieważ jednocześnie mają powłokę lustrzaną VZUM™, poprawiającą kontrast widzenia.
 


Roko.bike

W kategorii rowerków dziecięcych są marki, które od lat wiodą prym i znane są z dopracowywania wszystkiego do najdrobniejszych szczegółów. Jednak w tym roku pojawił się nowy gracz, który szturmem zdobywa klientów i – co napawa dumą – jest to w pełni polska marka, która walczy zarówno jakością, jak i rozsądną ceną. Roko.bike oferuje świetnie wykonane rowerki dla dzieci, które są zdecydowanie lżejsze od konkurencji, co w tym segmencie jest bardzo istotne. Producent chwali się, że ich rowery są najlżejsze na świecie w danej kategorii. W ofercie mają trzy modele 16”, 20” i 24”, każdy w kilku wersjach kolorystycznych. Testowany przez nas rowerek 16” ważył jedynie 5,3 kg i z taką masą rzeczywiście jest bezkonkurencyjny. Mam nadzieję, że nadchodzące trudne czasy dla polskiej gospodarki nie powstrzymają rozwoju tej marki.
 


Piotr Oleksy
Jeżdżę MTB we wszystkich jego odmianach, do tego na gravelu i szosie, najchętniej w stylu długodystansowo-introwertycznym, czyli sam przez wiele godzin albo lepiej, wiele dni. W rowerze fascynuje mnie swoboda i szybkość przemieszczania się, dlatego cenię minimalizm, również w doborze wyposażenia. Uzależnienie od gór już mi raczej nie minie, a jego niezmieniającymi się od lat elementami są wspinaczka i skituring.

Gravelem po Bieszczadach

Dla mnie odkrycie 2022 r. Dostępność sensownych tras MTB w Bieszczadach ograniczona jest do obszarów poza parkiem narodowym. Owszem, są tam perełki typu Wysoki Dział, Małe i Duże Jasło czy fragmenty wzdłuż granicy polsko-słowackiej. Nie ma tego jednak wiele, w przeciwieństwie do liczby ludzi, których można tam spotkać, i jeszcze większej liczby ludzi i samochodów kłębiących się w dolinach, w przereklamowanych miejscówkach pełnych knajp z plackami po bieszczadzku i wszechobecnych domków na wynajem. Jazda rowerem górskim w niższych częściach Bieszczadów, delikatnie mówiąc, nie zachwyca. Ciekawe odcinki są krótkie, pomiędzy nimi jest albo asfalt, albo błoto, albo jeszcze więcej błota, ewentualnie szutrowe drogi. Taaak, tych ostatnich jest tam mnóstwo i są dostępne dla rowerzystów, a z racji ich małej atrakcyjności dla piechurów, prędzej spotkacie jelenia niż człowieka. Chwila studiowania mapy, dobre zaplanowanie trasy i, daję słowo, zobaczycie Bieszczady jak z opowieści rodziców lub dziadków – sporadycznie spotykani ludzie, piękne, dzikie doliny z oszałamiającymi widokami; lasy, przez które można jechać godzinami. Dróg jest mnóstwo, o wiele więcej niż w sąsiednim Beskidzie Niskim: stare i nowsze asfalty, ale przede wszystkim leśne drogi różnej jakości, w sam raz na gravela, zwłaszcza na grubszych oponach. Nocleg możecie zaplanować pod namiotem, w turystycznej wiacie, lub zarezerwować któryś ze wspomnianych wcześniej domków. Przyjemność wyboru trasy zostawię Wam, dając jednak wskazówkę, że najciekawsze miejsca znajdziecie dość daleko od głównych bieszczadzkich atrakcji.
 


Canyon Spectral CF 125

Sprzęt dla ludzi, którzy umieją jeździć i nie muszą tego udowadniać wielkością skoku amortyzatorów. Rower o geometrii poważnego enduro, ale ze zmniejszonym skokiem ma wg mnie o wiele większy sens i jest bardziej uniwersalny niż maszyna do XC, której z przodu i tyłu dodano po kilka centymetrów ugięcia amortyzatorów. Spectral 125 jest rowerem, który ma najważniejsze zalety endurówek – odporność na brutalne traktowanie, pewność w trudnym terenie i przy dużej szybkości; bije jednak większość z nich na głowę pod względem zwinności, skoczności i szeroko rozumianej radochy z jazdy. Dzięki tym cechom, będącym iście diabelską mieszanką, tylko na najtrudniejszych trasach będzie ustępował cięższym kuzynom (Torque czy Spectral), zostawiając bez szans przerośnięte rowery XC (Neuron, Lux Trail). Patrząc szerzej, rowery pokroju Spectrala 125 stają się coraz popularniejsze i w nieodległej przyszłości pewnie zajmą niemały segment rynku. Na razie Canyon wyróżnia się niezwykle korzystnym stosunkiem jakości i poziomu wyposażenia do ceny, a to dodatkowo podnosi jego wartość.
 


Kurtka Canyon Signature Pro MTB

Niepozorny ciuch, który jest bardzo lekki (250 g) i zajmuje niewiele miejsca, a przy tym jest niezwykle praktyczny. Bardzo dobra wodoodporność łączy się ze znakomitą oddychalnością, co zachęca do używania jej podczas intensywnej jazdy w każdych warunkach. Świetny krój i elastyczność użytych materiałów powodują, że wręcz zapomina się o tym, że to kurtka przeciwdeszczowa. Do tego przemyślane wykończenia mankietów i kołnierza, regulowany kaptur i odblaski widoczne tylko wtedy, gdy to niezbędne. To wszystko wspaniałe cechy, ale takich ciuchów na rynku jest trochę. Gdy jednak dodamy do tej listy odporność na zużycie, potwierdzoną całym sezonem użytkowania w ciężkich warunkach, nic dziwnego, że stała się moją ulubioną kurtką i obowiązkowym elementem mojego wyposażenia. Aha, zapomniałbym napisać, że materiał nie szeleści.
 

Przypisy