Moje marcowe ucieczki z miasta wiodły zawsze na południe. Nie w góry, bo tam jeszcze rządziła biel, ale gdzieś w polsko-czeskie pogranicze, na zachód od Bramy Morawskiej, przez niewidzialną granicę, której nikt z nas, kolarzy z południa, nie traktował poważnie. Istnienie tej teoretycznej linii było dla nas równie abstrakcyjne, co zupełnie bez znaczenia. Bezczelnie anektowaliśmy lepsze asfalty, zamiecione pobocza i widok myszołowów szybujących nad polami. A potem przyszła pandemia i sprawa się rypła. Nagle przeznaczone nam, wydawać się mogło, tereny stały się niedostępne, jak powierzchnia księżyca dla wyjącego doń wilka.
Myślałam: „Nie pójdę przecież jeździć po mieście! Już wolę wiatr wiejący w gębę na podjeździe niż jazdę po krawężnikach!”. Ale wiatr wiejący w gębę na podjazdach w centrum aglomeracji górnośląskiej to kiepski wiatr, w dodatku w weekendy miał zapach śniegu z deszczem. Jak nic, utknęłam w mieście, z testowym Livem Devote Advance Pro, który aż prosił się o wycieczki.
Cholerne Katowice
To przeklęte miasto dla szosowców: miejskie ulice nie zmieniają się w szosy prowadzące poza miasto w cichą prowincję. Ulice zmieniają tylko nazwy, gdy przekroczą granicę kolejnego miasta. A potem kolejnego. Wydostanie się stąd to jak pokonywanie kolejnych kręgów piekielnych: tory tramwajowe, krawężniki, ścieżki rowerowe urywające się nagle akurat tam, gdzie byłyby najbardziej potrzebne, bo dotarły w miejsce, gdzie ścierają się dwa oszalałe potoki samochodów. Jazda po Katowicach wymaga mentalnej wewnętrznej zgody na przetaczanie się chodnikami, czekanie na światłach, konieczność przeprawy na drugą stronę ruchliwych obwodnic. Trzeba mieć czas i nie można mieć planu treningowego. Bardzo za to przyda się plan zwiedzania. My wymyśliliśmy murale!
Katowice Street Art
W 2016 roku Katowice starały się o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury – wtedy to właśnie wymyślono Katowice Street Art Festival, który przez kolejne lata, przyciągając artystów z całego świata, zmienił miasto w żyjącą wystawę wielkoformatowych obrazów. Bezokienne ściany kamienic i familoków zmieniały się w malowidła: ładne, dziwne, intrygujące, czasem zabawne. Katowic nie można nazwać stolicą murali, ale prac jest tak dużo, że zwracają uwagę, pod warunkiem że zapuścisz się w mniej uczęszczane dzielnice. Dla mnie, mieszkanki Katowic, oznaczało to zapuszczenie się w dzielnice, których nie miałabym powodu odwiedzić. Nigdy. Czekała mnie jazda przez zapomniane, przemysłowe, odrapane dzielnice, w które nie zaprosiłabym znajomych „nie stąd”. A może jednak zaprosiłabym…
Gliwicka
To znamienne, że ruszamy dwa miasta dalej i już po chwili, mijając Rudę Śląską i Chorzów, jesteśmy w Katowicach. Tak to tutaj działa. Mijamy popularne dyskonty spożywcze, przecinamy tory tramwajowe i linię kolei (a może kilka linii, trudno to zliczyć). Zmieniają się rejestracje samochodów, a my suniemy ulicami, niepomni granic kolejno mijanych miast. Gliwicka prowadzi nas do sześciu murali, jeśli ująć w zestawieniu dwa na skrzyżowaniu z ulicą Bocheńskiego i jeden na ulicy Lelewela 3. Jestem uzbrojona w dwa obiektywy: 35 mm, który może jeździć przytwierdzony do aparatu wiszącego na moich plecach podczas jazdy i 20 mm o potężnych gabarytach, który cały czas jedzie w nerce, by dopiero w wąskich ulicach pokazać, co potrafi. Gliwicka jest dziwna, czasem jadąc nią na rowerze, czuję się, jakbym sunęła długą zadaszoną halą o ścianach z niewysokich starych kamienic i stropem z tramwajowych kabli. Jest ciasna, ale ma w sobie atmosferę starego Śląska. W dziewiętnastym wieku była nowoczesną zelektryfikowaną i zaopatrzoną w gaz ulicą, teraz wygląda trochę jak plan filmowy do inscenizacji powieści Emila Zoli. To jedna z tych złych ulic, gdzie spacerując wieczorem, czujesz dreszcze.
Bogucice
Z Gliwickiej uciekamy ulicą Żelazną obok nieczynnej Huty Baildon i nowych biurowców, od których roi się w okolicy. Rzucamy okiem na centrum Katowic, w które wpada z impetem ruchliwa wielopasmowa Chorzowska, na której końcu, jak gwóźdź wbity w pasmo asfaltu, tkwi potężny wieżowiec KTW (jeszcze w budowie). Przejściem podziemnym dostajemy się w spokojniejszą dzielnicę, z której pomkniemy dalej, gdy tylko ustrzelimy parę fot muralu przy ulicy Mikusińskiego 5, przedstawiającego gigantyczny wyłącznik ON/OFF. Dzielnica Koszutka (przeze mnie zwana katowicką Saską Kępą) nie raczy nas żadnymi muralami wartymi wspomnienia. W niepozornym barze przy ulicy Katowickiej pałaszujemy wyborne placki po węgiersku, a kilkaset metrów dalej, już w Bogucicach, raczymy się pączkami (czyli kreplami). Bogucice to dzielnica Jerzego Kukuczki, to tutaj mieszkał i tutaj powracał ze wszystkich swoich wypraw, aż do tragicznej śmierci na zboczach Lhotse w 1989 roku. W Bogucicach znajdują się aż dwa murale z jego portretem. Bogucice to również dzielnica nieżyjącego Piotra „Magika” Łuszcza – rapera grup Kaliber 44 i Paktofonika. Mural z jego podobizną można znaleźć zaraz obok portretu Kukuczki w przejściu podziemnym w pobliżu Osiedla Gwiazdy.
Sterowiec i Korfanty
Gdyby nie interesy na ulicy Warszawskiej, które skłoniły nas do cofnięcia się z wyznaczonej trasy, zapomnielibyśmy o dwóch imponujących muralach na ulicy Jerzego Dudy-Gracza (notabene byłego mieszkańca pobliskiego Osiedla Paderewskiego): portret Wojciecha Korfantego i trójwymiarowy mural ze sterowcem, który – oglądany z odpowiedniej perspektywy – daje wrażenie sterowca wyłaniającego się z budynku. Na ten ostatni można się gapić długie minuty!
Szopienice
Artyści uliczni bardzo sobie Szopienice upodobali, co jest dziwne, gdyż to nie jest modna dzielnica. Nikt nigdy nie wypowiedział zdania: „Pojedźmy na kawę do Szopienic” albo „To tylko kilka przystanków tramwajem z centrum, będzie super”. W Szopienicach mało jest nowych budynków, to stara przemysłowa dzielnica: w Walcowni Huty Cynku mieści się obecnie muzeum, które wpisane jest na Szlak Zabytków Techniki (Muzeum Hutnictwa Cynku Walcownia, zabytkitechniki.pl). Nigdy byśmy tam nie trafili, gdyby nie to, że bardzo chcemy zobaczyć mural Flora i Florian, który jest pełen kwiatów i małych błyszczących lusterek – jest stosunkowo nowy i naprawdę piękny. W Walcowni wpadamy na znajomych, którzy zapraszają nas na zwiedzanie (mamy czasy pandemii!). Stamtąd ruszamy ku centrum dzielnicy, by na ulicy Siewnej sfotografować wielki mural z dwoma postaciami połączonymi tęczą autorstwa Anny Szejdewik (Coxie). Kręcimy się po ulicy, zaglądamy w podwórka i nic, porażka, muralu nie ma, a powinien być na wielkiej ścianie! Kiedy kręcisz się bez celu po obcej dzielnicy, w czasach pandemii, bez maseczki, to obawiasz się rozmowy ze strażą miejską, prawda? Chwilę później dwoje strażników eskortuje nas spod wieży c...