Zaczyna się. Cholerne zimne poranki, rosa po wschodzie słońca i zaskakujące ciemności po 19:00. To nie jest świat dla kolarzy.
Żart
Ponieważ idzie właśnie najlepsza pora roku. Grzybowy wrzesień, złoty październik, błotny listopad. Jesień to taki kryzys wieku średniego. Czas, gdy zaczyna się doceniać każdą godzinę dnia, każdą drgającą, świetlistą minutę przed momentem, kiedy to trzeba zapalić lampki. Jesienią wysysa się dzień do ostatnich kropli światła. Jesienią bardziej docenia się życie. Kolarz nie pamięta rozkładu jazdy autobusów do centrum, ale wie, o której zachodzi słońce!
Znasz to? „Życiówki” robione po ciemku? Nie widzisz nachylenia szosy, ciemności podkręcają adrenalinę, znika żar dnia, chłód podpuszcza nogi, by te trochę dorzuciły do pieca i gnasz! Snop światła z przedniego reflektora pokazuje tylko wycinek podjazdu, nie widzisz, jak daleko jeszcze do końca, może i Cię to obchodzi, ale ani nie motywuje, ani nie zniechęca. Nie może, ponieważ ciemność odbiera punkt odniesienia dla Twojej podjazdowej złości. Mindfulness. Jesteś tu i teraz. W małej przestrzeni ograniczonej tylko strumieniem światła. Podjazd skończy się tam, gdzie zacznie się zjazd. Będziesz wiedział, kiedy to nastąpi. Reszta jest nieważna! Wokół są oni. Śmieją się. Cieszą się prędkością. Z nimi można by tak jeszcze do północy! Byle asfalt był dobry i byle wytrzymały lampki.
Las. Las w nocy pełen jest dźwięków. Właściwie to nie noc. O tej porze dzieci siadały kiedyś do Wieczorynki, a latem snuło się jeszcze plany na wieczór. Teraz jest inaczej: przed chwilą robiłeś ostatni podjazd, a na zjeździe trzeba już było ściągnąć okulary. Lampka drży na kierownicy, drży ścieżka przed Tobą. Z cienia co rusz wyskakują straszydła: kamień, dziura, drop. O! Drop! Jezu! Uff! Przejechane! W ciemnościach więcej się czuje niż widzi i „jedzie się” innymi zmysłami. Pozwalasz kierownicy wybierać drogę, której pragnie, czujny jednak jak ojciec, by w porę chwycić ją mocno, gdy niebezpiecznie zbliży się „do ulicy”. Mięśnie muszą być luźne, poddawać się uskokom terenu, balansować. Twój strach i obawy nie mogą przeniknąć do ich włókien, ale to z nich musi wypływać Twoja czujność. To mięśnie muszą być bardziej czujne niż Ty sam. Pozwalasz im na to, a one nie przestają zaskakiwać Cię tym, jak bardzo są na to gotowe. Bo jesienią lepiej docenia się to, co się ma!