Gravmageddon raz. Dobrze wypieczony i polany sosem

Przygoda

Nie ma jeszcze ósmej rano, a temperatura sięga już 27 stopni Celsjusza. Jakiś jasnobrązowy pies dotyka nosem mojego kolana, nie wiem, czy jest nerwowo, nie potrafię tego rozpoznać, już dawno się nie ścigałam. Mamy jeszcze sporo czasu i można sprawdzić ciśnienie w oponach i ekwipunek, uśmiechnąć się do kamery. W końcu przychodzi moment, że musimy ustawić się na linii startu, odebrać tracker, schować go w bezpiecznym miejscu, odpalić Garmina i ruszyć, udając, że się nie spieszymy.

 

Rano Szklarska Poręba jest cicha i wyludniona, w małym spożywczaku tylko parę osób. Startujemy z pierwszej grupy i to nam się dostanie najwięcej jasnych minut, ale za to to nas będą gonić i podkopywać nasze morale. To tamci inni będą paść swoje ego, pożerać każdego wyprzedzonego, a z jego duszy wyciskać mentalną siłę. Tak to działa: zawsze lepiej wyprzedzać, niż być wyprzedzanym. Emocje to emocje. Od startu leci sztajfa w górę. Kawałek asfaltem i wpadamy do lasu, na rozrzucone na ścieżce izerskie kamienie.

 


 

1. Hala Izerska. W tym sielskim krajobrazie wypatrzysz ruiny domów. Hala kryje wiele tajemnic, z których żadna nie ma romantycznego zakończenia. Szutry jednak klasy premium i wysokość też niczego sobie.  

 

 

„Dajcie mnie logistyka, bo nie ogarniam”

Gravmageddon w długiej wersji ma 340 kilometrów i niecałe 7000 tysięcy metrów przewyższeń, to oznacza, że na 1 kilometr trasy przypada mniej więcej 20,5 metra w górę. Na kalkulatorze tyle nie ma nawet legendarny Ultra Lajkonik, który przebiega nieludzkimi i niegravelowymi górami Małopolski i Podkarpacia. Gravmageddon to bardzo „ludzkie” niemieckie szutry Izerów i Karkonoszy oraz trochę mniej „ludzkie” Rudaw Janowickich. W tym kraju lepsze gravelowe trasy są tylko na Mazurach i w Kotlinie Kłodzkiej, i… w Czechach, które niestety należą do Czech.

 

 

Po szybkich, wysoce nieoptymistycznych obliczeniach w głowie ustalam, że może się okazać, że moja średnia prędkość bez wliczania przerw nie przekroczy 12 km/h, to oznaczałoby czas czystej jazdy ok. 28 godzin (w rzeczywistości czystej jazdy było 22:45 godz.). Ponadto nie wiem, jak mocno jestem w stanie jechać bez przerwy, ale przyjmuję, że jest szansa, że mogę, przy dobrej gospodarce energetycznej i odpowiedniej wytrzymałości psychicznej na szelesty w krzakach i omamy wzrokowe, machnąć to na raz. To tyle z założeń sprawdzalnych jedynie w boju. Pozostałe dane są dostępne dla każdego: track GPS, po drodze dwa umowne punkty kontrolne z możliwością przepaku okraszone prostym bufetowym pożywieniem i wodą, sporo sklepów i knajpek, potężny upał pierwszego dnia oraz jeszcze potężniejsza i równie długa burza w noc po nim.

 

 

Okoliczności te rzucają na planszę gry sporo kart z zagadkami – podnosisz kartkę i czytasz: „Chcesz jechać bez przerwy, ale nie wiesz, czy dasz radę. Bierzesz śpiwór czy zostawiasz go w domu?”, „Masz do dyspozycji dwa przepaki. Wymień rzeczy, które zostawisz na pierwszym”, „Twój drugi przepak nastąpi po potężnej burzy lub w jej trakcie. Czy będziesz chciał się przebrać?”, „Łapie Cię nocna burza w trakcie jazdy. Co musisz mieć ze sobą w tym czasie, żeby nie skończyło się DNF-em?”, „Chcesz wyjechać ze Szklarskiej Poręby w niedzielę w południe. Zostawisz na drugim przepaku rzeczy, jeśli istnieje ryz...

Artykuł jest dostępny w całości tylko dla zalogowanych użytkowników.

Jak uzyskać dostęp? Wystarczy, że założysz bezpłatne konto lub zalogujesz się.
Czeka na Ciebie pakiet inspirujących materiałow pokazowych.
Załóż bezpłatne konto Zaloguj się

Przypisy