Eksploracja? A idź Pan!

Felieton

 

Eksploracja to punkt honoru posiadacza gravela. Skąd wiem? Czytam dużo folderów reklamowych. Mając gravela, możesz, to znaczy musisz, eksplorować. Wjechać w jakąś podejrzanie wyglądającą drogę, by przekonać się, że prowadzi do najlepszego szutrowego traktu w powiecie. Wdrapać się na nasyp i odkryć bajeczny singiel, totalnie niewidoczny z głównej drogi. Szampan, gratulacje, łzy szczęścia, zazdrość współbratymców, sława itd.

 

Eksploracja w aglomeracji górnośląskiej spodobałaby się Kolumbowi: Krzysiek, spróbuj znaleźć najkrótszą drogę z Katowic do Gliwic bez użycia autostrady A4, bez konieczności jazdy przez miasto, bez hałd, terenów kopalni, dróg szybkiego ruchu i cieków wodnych o zapachu labradora spuszczonego nieopatrznie ze smyczy. Nie wiem, czy Kolumb by to ogarnął na gravelu, ale wiem na pewno, że nie jest to trasa na szosę.

 

Gravel, jak w pysk strzelił, do eksploracji się nadaje! Czas, który straciłeś na przedzieranie się przez krzaki, jazdę po drogach wysypanych świeżym tłuczniem i powrót spod jakiegoś płotu w środku lasu, szybko nadrabiasz, waląc poboczem miłej szerokiej dwupasmówki z ograniczeniem prędkości do 70 km/h.


Łyknęliśmy odrobinę eksploracji nie dalej jak dwa dni temu. Kolumb złapałby się za głowę: „Ej, mieliście przecież mapy, widzieliście, że nie ma tam drogi, a i tak się tam pchaliście? Te gęste poziomice nic wam nie mówiły?”. No, mówiły, ale mieliśmy przecież gravele!


Zaczęło się niewinnie. Od: „Chodź, spróbujemy znaleźć idealną drogę wzdłuż przełomu Moravicy”. Moravica to niewielka rzeka, która ma swój początek w czeskich Jesenikach, a kończy swój bieg, wpadając do rzeki Opava w Opavie. Jest taki fragment jej przebiegu, który od lat nie daje mi spokoju: wijący się meandrami odcinek, w którym rzeka przedziera się przez Góry Odrzańskie – najbardziej wysunięty na wschód, najeżony łupkowymi skałami fragment Sudetów.

 

Teren zjeżdżony przeze mnie na szosie wzdłuż i wszerz, i tylko odrobinę poznany poza asfaltami, dzięki kilku mającym tam miejsce wyścigom MTB. Moravica na jednym konkretnym fragmencie nie dawała mi spokoju głównie dlatego, że Strava uparcie twierdziła, że nikt tam nie jeździ. Dlaczego? – pulsowało w mojej głowie pytanie. Otóż dlatego, że nie ma tam drogi, którą potrafiłby pokonać rower, nawet trialowy: wąska piesza ścieżka usłana korzeniami i skałami, którą z jednej strony ogranicza strome zbocze, a z drugiej to samo zbocze otwiera przed riderem mało zachęcającą przepaść. Rzeka w dole toczy swe spokojne wody, a Ty wdrapujesz się na skały z rowerem na plecach. Cudowne miejsce, które obserwujesz w pozie, jakiej chciałbyś uniknąć…


Kawałek dalej, gdy już wszystko zdaje się przebiegać w rowerowym tempie, wyrasta przed nami płot z napisem „Vstup zakázán”. W dole znów złota od niskiego słońca rzeka, której nie da się przekroczyć, wokół las, skały i dwie możliwe drogi: z powrotem lub pod górę w błotniste „zupełnie nieznane”. Potem są łąki, obce mi wsie i… wiodący w dół starego lasu wąski, puściuteńki, najlepszy asfalt w galaktyce! Droga, zakreślona na Stravie tłustą granatową kreską śladów GPS wszystkich znudzonych nią lokalsów, na którą wpadłam przez przypadek na oblepionych błotem oponach „nie tego roweru”. To jak odkryć nową morską drogę do Indii, tyle że lądem, w XXI wieku, kiedy istnieją samoloty.


Mówcie, co chcecie, ale eksploracja sama w sobie ma mało sensu: bycie w miejscach, gdzie nikt nie chce bywać, to żadna gratka. Gdyby w Ameryce nie dało się mieszkać, kontynent byłby mało atrakcyjny. Kolumb wpadł na teren granatowy od śladów GPS wytyczonych przez lokalsów. Dokładnie jak mój puściuteńki asfalt w szutrowej okolicy! Radocha jak diabli! W to mi graj!

 

Przypisy