Wybór redakcji – sezon 2020

Aktualności 2021

W ubiegłym roku nieśmiało ujawniliśmy osobiste preferencje redaktorów „bikeBoardu” i ponieważ spotkało się to z ciepłym odzewem Czytelników, powtarzamy akcję. Obiektywizm niezbędny podczas testowania rowerów to sztuka kompromisów. Ale my też mamy swoje opinie i jedne rzeczy lubimy bardziej, inne mniej, dlatego także w tym roku omawiamy produkty i wydarzenia, które w 2020 r. zrobiły na nas największe wrażenie. Nie ustaliliśmy listy, nie omawialiśmy za i przeciw w trakcie kolegiów redakcyjnych, po prostu każdy z nas mógł wybrać trzy, a wybory uzasadnić. Jesteśmy ciekawi, co na Was zrobiło w tym roku największe wrażenie, co uważacie za produkt/wydarzenie roku, bo mieliście okazję sprawdzić to na własnej skórze, albo co spośród ubiegłorocznych premier wydaje się Wam kamieniem milowym rozwoju kolarstwa i roweru? 

 

Miłosz Kędracki

Muszę zmienić moją stopkę w internecie, bo piesze szlaki pokonywane „góralem” przestały mnie cieszyć. Coraz większą przyjemność w covidowym sezonie odnajdowałem w przypominaniu sobie podkrakowskich wycieczek MTB, ale z pokładu gravelówki. Szutrowe i asfaltowe dojazdówki przestały być nudną koniecznością, stanowiły o przyjemności z pokonanego dystansu, a jurajskie downhille, których w latach 90. ubiegłego wieku poszukiwaliśmy na freefidówkach o skoku 100 mm, okazały się na gravelu bardzo ekscytujące. Ograniczoną liczbę wyjazdów enduro zrekompensowały mi w tym roku poprawione Wilcze Ścieżki w Wilkowicach i całkiem nowe rychlebskie odcinki – z jazdą po wielkich kamieniach. Rąbanka w starym stylu, ale okraszona dodatkiem flow pozwala mi lepiej docenić postęp w budowie rowerów. 

Trek Slash

Miałem okazję jeździć na Geometronie oraz nowym Antidocie i zauważyłem, że te rowery niesamowicie ułatwiają życie na zjazdach, zwłaszcza w trakcie pokonywania dużych przeszkód czy skakania. Przy jeździe po łatwiejszych i bardziej płaskich trasach wymagają jednak ogromnej pracy dla uzyskania zamierzonej linii. Trek w radykalizacji geometrii stoi o pół kroku za rewolucjonistami i mnie, rowerowemu „normalsowi”, pozwala zachować prędkość i panować nad jazdą i zakrętami bez przesadnych ruchów ciałem. Trek Slash jest jeżdżącym dowodem na to, że w geometrii rowerów enduro nie trzeba obawiać się już ogromnego rozstawu osi i długiego tylnego wahacza. Nie mam wątpliwości, że tak wkrótce będzie we wszystkich rowerach tego gatunku, ale jest też spora szansa, że pozostałe dziedziny kolarstwa górskiego będą korzystać z tych doświadczeń. Slash ma duży reach, ale nawet w rozmiarze L nie przekracza wartości pół metra, którą reprezentują wspomniane bardziej radykalne pod tym względem rowery. 
Dotychczas wydawało mi się, że skracanie ogona dla łatwiejszego wychodzenia z zakrętów pozwala osiągnąć odpowiedni kompromis. Ale w takim układzie większość akcji na zjazdach odbywa się z tyłu roweru. Geometria Slasha przekonała mnie, że kluczowy jest dystans pozostawiony między osiami i pozwalający optymalnie regulować docisk obu kół do podłoża. Wywołana rozstawem osi i kątem główki stabilność Slasha otworzyła mi oczy na to, co jest możliwe na rowerze, zmniejszyła wrażliwość bezpieczników prędkości i lotu. W połączeniu z jakością pracy zawieszenia mogę sobie pozwolić na wygłupy w miejscach, w których na innych sprzętach walczyłem o życie. Owszem, tym rowerem trudniej jest jeździć w ciasnych pasażach, ale kompromis, jaki przygotował Trek, stanowi o jednym: na tę chwilę Slash...

Pozostałe 90% treści dostępne jest tylko dla Prenumeratorów



Co zyskasz, kupując prenumeratę?
  • 10 wydań czasopisma "bikeBoard"
  • Dodatkowe artykuły niepublikowane w formie papierowej
  • Dostęp do wszystkich archiwalnych wydań magazynu oraz dodatków specjalnych...
  • ...i wiele więcej!

Przypisy