Silk Road Mountain Race. Najtrudniejszy wyścig świata

Przygoda

Od pięciu godzin walczę w ciemnościach, usiłując przedrzeć się przez ostatni trudny odcinek. Ścieżka wiodąca wzdłuż potoku jest absurdalnie stroma jak na końcówkę wyścigu, a jednocześnie naszpikowana kamieniami i zdecydowanie nie nadaje się do jazdy. Mijając dwa namioty rozstawione nad jeziorem, z trudem opieram się pokusie, by się zatrzymać i odpocząć, ciągle wierząc, że się uda – że jestem w stanie dojechać tej nocy do mety.

Wtedy jeszcze się oszukiwałem. Próbowałem sobie wmówić, że nie takie rzeczy robiłem, że niejeden raz już wygrałem ze zmęczeniem, bólem i zimnem, ale rzeczywistość czasem jest po prostu rzeczywistością. Wyścig ukończyłem dopiero następnego dnia.

Niech żyje ultra

Ale od początku… Gdy w czasie pandemii zabroniono amatorom trenowania, a wjazd do lasu był utożsamiany z przestępstwem, wróciłem akurat z Maroka, gdzie po raz pierwszy wystartowałem w międzynarodowym ultramaratonie. Nie wiem, czy taka jest naturalna kolej rzeczy, ale wpadłem wtedy na pomysł, by wystartować w wyścigu ultra na każdym z kontynentów. Ot, tak z rozpędu. Afrykę i Europę miałem już za sobą. Siedząc za biurkiem, odizolowany od społeczeństwa przez obowiązek kwarantanny, uzbrojony w mapę, wyszukiwarkę internetową i media społecznościowe, spędzałem wieczory, analizując dane i wybierając kolejny kierunek. Mogłem wybierać spośród wielu wyścigów, z których każdy był na poziomie wow, ale wybrałem Silk Road Mountain Race w Kirgistanie – wow przez chyba największe „Ł” na świecie!
 


Oderwałem się od biurka i codziennej rutyny. Perspektywa wyścigu w Kirgistanie na kolejny rok zdominowała moją codzienność. Przez ten czas przejechałem ponad 10 tysięcy kilometrów, odwiedzając przy tej okazji setki nowych miejsc. Mimo zmęczenia i wątpliwości w sens całego przedsięwzięcia udało mi się konsekwentnie realizować moje założenia, a starty w polskich ultramaratonach potwierdzały coraz lepszą formę. Pojechałem więc do Kirgistanu pewny siebie i swoich możliwości, zmotywowany do walki z arcytrudną trasą, a także najlepszymi zawodnikami ultra, bo właśnie takich rok do roku wabi ten wyścig.

Wszystkie oblicza Kirgizji

Kirgistan przyciąga nie tylko kolarzy – przyciąga wszystkich. Dociera tam coraz więcej obcokrajowców, a on niemal na wszystkich rzuca czar. Zachwyca surowy klimat, ośnieżone szczyty kontrastujące z soczystą zielenią na zboczach, na których pasą się zwierzęta. Ujmują gościnni mieszkańcy wiodący życie w symbiozie z naturą i widok pasterskich jurt, swoistej wizytówki kraju. Z drugiej strony Kirgistan to też Biszkek – stolica i jego mieszkańcy. Zgiełk dużego, choć zaniedbanego miasta, Lexusy i Toyoty na ulicach. W górach pasterz na widok rowerzysty dosiada konia i gna, by przywitać przybysza, zapytać, skąd jedzie i w którym kierunku, a nawet zaprosić na czaj i skromny posiłek. Takie spotkanie to dla gościa i gospodarza rozrywka, jaka nie zdarza się często, szczególnie w wysokich partiach gór Tien Shan, nadal niezbyt często odwiedzanych przez turystów. Kirgizi są nadzwyczaj pogodni, otwarci i przyjaźnie nastawieni do obcych, bez względu na to, czy mieszkają w mieście, czy gdzieś w górach w niedawno rozstawionej jurcie. Kraj ten uzyskał niepodległość w 1991 roku po rozpadzie ZSRR. W spadku, poza pomnikami przywódców komunistycznego reżimu, odziedziczył wiele problemów. Jest słabo rozwinięty gospodarczo i obok...

Pozostałe 90% treści dostępne jest tylko dla Prenumeratorów



Co zyskasz, kupując prenumeratę?
  • 10 wydań czasopisma "bikeBoard"
  • Dodatkowe artykuły niepublikowane w formie papierowej
  • Dostęp do wszystkich archiwalnych wydań magazynu oraz dodatków specjalnych...
  • ...i wiele więcej!

Przypisy