Będą góry, poruszające krajobrazy, samotność i nieograniczona przestrzeń na rozbicie namiotu. Zaczynamy od 70 kilometrów na południe stosunkowo ruchliwą drogą numer 38. Na prawo od szosy ciągnie się opadający delikatnie łańcuch gór: drzewa oliwne paradują u jego stóp w regularnych odstępach. Do Patquii dojeżdżam krótko po szesnastej. Na argentyńskiej prowincji kontakt z miejscowymi utrudnia sjesta. Po godzinie trzynastej ludzie barykadują się w domach, zostawiają zakurzone uliczki samym sobie, i tak aż do piątej czy szóstej po południu. A mamy jesień i o siódmej robi się już ciemno.
„Trudno – myślę. – Jeśli mi czegoś zabraknie, kupię później: na mapie mam zaznaczonych jeszcze kilka miejscowości”. Błąd. Pojechałem dalej i rozłożyłem się za Patquią. Następnej miejscowości z prawdziwego zdarzenia miałem nie zobaczyć przez następne 250 kilometrów. Podróż udała się doskonale, chociaż dziś nie mogę patrzeć na ryż z cebulą.
Zielone góry, czerwone skały
Droga krajowa numer 150 zaczyna się w miejscowości Patquia i tam też kończy się ruch samochodowy. Czarna nić świeżo wylanego asfaltu – bo trasa jest nowa – wyznacza proste cięcie w ciemnozielonej plątaninie kolczastych suchorośli. Podjazd jest niemal niezauważalny, ale owszem, metr po metrze wspinamy się na łańcuch górski, który w drodze z La Rioja towarzyszył nam nieustannie po prawej stronie. Strome zbocza ściśle obrośnięte niskim lasem...
Pozostałe 90% treści dostępne jest tylko dla Prenumeratorów
- 10 wydań czasopisma "bikeBoard"
- Dodatkowe artykuły niepublikowane w formie papierowej
- Dostęp do wszystkich archiwalnych wydań magazynu oraz dodatków specjalnych...
- ...i wiele więcej!