Jak wyglądał twój poprzedni sezon?
Jeśli chodzi o wyniki i formę to był mój najlepszy sezon w karierze. Kiedy lubi się na cyferki i analizuje się wyniki pod tym kątem, to chyba nigdy nie byłem szybszy. Gdybym takie wyniki miał w 2014 roku, byłbym chyba mistrzem świata. W ubiegłym roku byłem jednak tylko szósty. Prawda jest taka, że konkurencja idzie do przodu, wszyscy trenują i trzeba ogromnej pracy, by wciąż utrzymywać się w czołówce. Ja jestem bardzo zadowolony z moich wyników.
Który rower wolisz? Kross Level czy Earth?
Och! Od dziesięciu lat nie jeżdżę w ogóle na sztywniakach. Od wielu lat używam tylko fulli, tak więc nie mam nawet swojego Levela. Mam dwie sztuki Earth i gravelówkę i szosówkę. Już w Meridzie jeździłem na fullu, właściwie jako jeden z pierwszych zawodników na świecie.
W 2017 roku jeździłeś jeden sezon na szosie. Dlaczego wróciłeś do MTB?
Z jednej strony to było świetne doświadczenie. Dostać się do World Touru to jest marzenie każdego zawodnika, ale już nie miałem ochoty dłużej tego kontynuować. To jest coś zupełnie innego. W szosowym sezonie człowiek jest stale zmęczony, zestresowany, zawody są bardziej nerwowe. W MTB jest czas przygotowań, wiem, na które zawody się przygotowuję, w roku jest maksymalnie 10 ważnych wyścigów. Zwykle muszę mieć formę na jeden dzień raz na jakiś czas. Tam byłem coraz bardziej zmęczony i nie potrafiłem się zregenerować. Tour de France było dla mnie psychiczną męczarnią. Trzeba mieć szczególną mentalność. Podobały mi się klasyki. Strade Bianche było świetne. Paskudna pogoda, ale miałem dużo bardzo mi się ten wyścig podobał. Udało mi się tam utrzymać w pierwszej grupie. Na szosie jednak człowiek ciągle się na coś szykuje, a potem ściga tyle dni z rzędu. Co innego, gdy ktoś jest do tego przyzwyczajony od juniorskich kategorii. To nie dla mnie.
Jak postrzegasz różnicę w samej pracy w teamach szosowych i MTB?
Na szosie obowiązuje teamowa taktyka, każdy zawodnik ma swoje zadanie, które omawia się w autobusie przed wyścigiem. Dla mnie to nowość. Ja jestem typowym góralem: jadę na siebie, jeśli jest wyścig, chcę go wygrać. Dla mnie to niepojęte, że ktoś każe mi zwolnić. Uwielbiam jeździć na szosie, ale zupełnie nie nadaję się do ścigania w szosowym teamie.
Jaka jest szansa, że zobaczymy cię na Igrzyskach?
Już otrzymałem nominację. Musiałbym bardzo mocno spaść z formą lub zachorować, żeby ją cofnięto.
Przejechałeś tokijską trasę. Opowiesz o niej?
Tak, jechałem. To stanowczo najtrudniejsza olimpijska trasa, jaką jechałem, inni zawodnicy też to potwierdzają. Jechałem wcześniej trasę w Londynie i w Rio de Janeiro. Głazy na trasie są tak ułożone, że gdy będzie mokro, będzie potwornie trudna. Na jesiennych zawodach na tej trasie było sporo upadków, zwłaszcza wśród żeńskich kategorii. Nie ma na niej długich podjazdów, przypomina trochę trasę przełajową, ale elementy techniczne są ekstremalnie trudne. Cała trasa ma nieco ponad cztery kilometry długości, a najdłuższy podjazd jest na około 2 minuty.
Lubisz tego typu trasy?
Lubię techniczne trasy, ale wolę trasy naturalne, takie jak w Andorze i w Nowym Mieście na Morawach. Są fizycznie wyczerpujące, ale nie wymagają ciągłego skupienia na rock gardenach. Trasa w Tokio jest pod tym względem bardzo trudna.
Kogo postrzegasz jako swojego rywala?
Nino Schurter, Henrique Avancini, Mathieu van der Poel, Mathias Flueckiger, Maxime Marotte, Victor Koretzky to zawodnicy, którzy przewijają się najczęściej w pierwszej piątce, w której jestem również ja. Trasa w Tokio będzie idealna dla van der Poela - strome krótkie sprinty pod górę, techniczne elementy, na których on jest świetny.
Używasz droppera?
Tak, od dwóch lat i nie wyobrażam sobie jazdy bez niego. Bardzo mi się poprawiła technika, od kiedy jeżdżę z teleskopową sztycą. Jest to dodatkowa waga, ale tego, co zyskuję na technicznych fragmentach dzięki niej, nie odrobię nigdzie indziej nawet na lżejszym rowerze.
Jakie masz plany na czas przed Igrzyskami?
Najważniejsze są Igrzyska. Przed Igrzyskami mamy mistrzostwa świata w Albstadt i puchar w Andorze. Planujemy dłuższy pobyt Andorze i w Livigno, żeby potrenować na wysokości. W Tokio chcielibyśmy być 8 dni przed olimpijskim wyścigiem, tak, żeby zaadaptować się do warunków klimatycznych, bo nikt z nas nie jest przyzwyczajony do upałów, jakie zapewne dadzą się we znaki zawodnikom w Tokio.
Jak sobie dajesz radę z różnicą czasu?
Wiem, że potrzebuję trochę czasu, żeby się przestawić, na pewno kilka dni. Myślę, że te osiem dni to wystarczający czas na to bym, zaczął normalnie funkcjonować i w na starcie olimpijskiego wyścigu stanął w pełni sił.
Ile miałeś lat, kiedy zacząłeś się ścigać?
Miałem 13 lat. Byłem wtedy w podstawówce, w siódmej klasie. W mojej wsi mieliśmy ekipę i jeździliśmy sobie na MTB po lasach. Nie był to żaden trening, raczej wygłupy z kolegami. Grabiliśmy sobie ścieżki w lesie i trochę skakaliśmy. To była świetna rzecz, dzięki temu miałem z tego wciąż dużo radości. Dużo dzieciaków w moim wieku, ostro trenuje, tłuką kilometry i po latach przychodzi załamanie i wielu z nich rezygnuje z kolarstwa. Mnie to nie spotkało, bo ja trochę inaczej zaczynałem. Mój pierwszy wyścig pojechałem razem z kolegami od kopania ścieżek. Właściciel serwisu rowerowego w mojej okolicy stworzył niewielki team, który zabierał na zawody. W tej chwili funkcjonuje to jako Author Team Stupno, mają własny system szkoleń i wychowali już bardzo dużo zawodników, organizują też charytatywne imprezy, w których ja wciąż biorę udział. Później była Plzeňská amatérská liga horských kol (horské kolo czyli MTB), i puchar Czech, a mnie udało się rozpocząć pracę z moim pierwszym trenerem. Wtedy też zostałem po raz pierwszy mistrzem Czech w kategorii junior. Dostałem się do czeskiego teamu Merida Biking Team, stamtąd dostałem się do międzynarodowej Meridy.
Czy wiesz, już jak długo potrwa twoja współpraca z Kross Racing Team?
Zostaję z teamem przez kolejne trzy lata, aż do 2022 roku. Dobrze mi się tam pracuje. Team ma moim zdaniem duże perspektywy. Pod każdym względem widzę tu szansę na rozwój. Teraz mamy jeszcze Bartka Wawaka i dużo możemy wywalczyć razem.