Mój znajomy nienawidzi kolarzy. Nie rowerzystów w ogóle. Kolarzy! Tych od świetnej formy, doskonałej techniki pokonywania zakrętów i 300 watów na podjazdach. Właśnie takich, jakimi chcielibyśmy być. Marka roweru, lycra z Decathlonu czy od Castelli, okulary Poc, Oakley czy z Aliexpress, nie mają dla niego znaczenia. Jest mu to obojętne. O swojej nienawiści pisze publicznie w internecie i nie szczędzi wulgaryzmów.
O! gagatku, myślę sobie. Wara od moich kolegów. Wara od nas, ciężko trenujących. Wara od naszych karbonów, których nie oddamy bez walki!
Sfrustrowany mieszkaniec stolicy, myślę, stojący godzinami w korkach, denerwuje się, że ktoś jest szybszy od niego między światłami. Sam nie jeździ, frustracja się pogłębia, w końcu się wylewa. Kliknę, myślę, i przeczytam, co znów wkurzyło „wiecznie spóźnionego”.
No i czytam. I oczom nie wierzę. Zerkam na mapę (Warszawy nie znam jak własnej kieszeni): centrum miasta, Puławska, plac Unii Lubelskiej, Mokotowska, wieczór, późny, ale stolica o tej porze na pewno latem nie śpi i wyścig na czerwonych światłach, wszystkimi pasami! Wystraszeni piesi na przejściach, zdezorientowani kierowcy. Jeśli nawet relacja jest o 200% przesadzona, włos się jeży, a we mnie rośnie wściekłość, bo nie chcę tego brać na siebie! Ktoś przykleja mi łatkę pirata (i nie robi tego sfrustrowany kumpel w dostawczaku, a moi bracia w obciślakach), a ja sobie tego nie życzę! Moja furia to strach o kogoś, kogo zrzuci z drogi „dobry kierowca” w odwecie za taką sytuację, w innym miejscu, w innym czasie.
Te cholerne dwa kółka są charakterystyczne! Nie da się pomylić roweru z samochodem, każdy odróżnia kolarza od pieszego, ale z daleka wszyscy wyglądamy tak samo. Cholerny kolarz to cholerny kolarz. Jeśli łamiesz przepisy na treningu, robisz to w imieniu wszystkich nas, jeżdżących na rowerze. Bruździsz! Jesteś zwykłym bucem, który może doskonale jeździ, ale sprowadza niebezpieczeństwo na wszystkich nas, którzy chcemy cali dotrzeć do domu. Nie godzę się na to i nie podam Ci ręki po treningu, gdyż masz wybór, a decydujesz się zagrozić czyjemuś życiu. Nie tam w stolicy, ponieważ potrafisz jeździć (my też umiemy), pieszych ominiesz, a samochody na czerwonym zostaną w tyle. Ale gdzieś, kiedyś, na wiejskiej drodze czyjś telefon zostanie głuchy na poboczu, a internet znów zahuczy, że szkoda…
Nie bądź bucem! Proszę.