Enklawa braku zasięgu

Felieton

Właśnie skończyłam pisać post o naszym redakcyjnym koledze Zbyszku Mossoczym, który na parę dni ma utknąć na dalekiej północy, jadąc wyścig Offroad Finnmark w Norwegii. Nazwałam ten teren „enklawą braku zasięgu” i niemal momentalnie bardzo mu pozazdrościłam: zero e-maili i zero wyrzutów sumienia, że się zwleka z odpowiedzią. One po prostu nie przychodzą! Tak jak powiadomienia z mediów społecznościowych. Nie ma możliwości postowania, sprawdzania lajków, odpowiadania na komentarze i oglądania dziesiątek podobnych filmów z kolarzami jadącymi asfaltowymi drogami z rodzaju „roads like these”. Nie ma śmiesznych kotów, nie działają Mapy Google ani Wikipedia. Trochę szkoda, ale z drugiej strony – jaka ulga! Jakiekolwiek pytania przyjdą na myśl, kojąco pozostaną bez odpowiedzi. Po dwóch tygodniach może się okazać, że odpowiedź była kompletnie bez znaczenia. Najważniejsze odpowiedzi trzeba zdobyć samemu, na przykład co zrobić, żeby meszki dały ci spokój albo czy łosie są groźne. No, Zbychu, poczytaj zawczasu na Googlu, bo potem wiesz, brak zasięgu.

Tymczasem za dwa tygodnie sama wybieram się na wyścig, podczas którego będę w 100% zależna od elektroniki, prądu i zasięgu. Gravmageddon w Górach Izerskich i Karkonoszach nie jest może bardzo długi, bo to tylko 350 kilometrów, ale (zaczynam oswajać się z tą myślą) nie będę w stanie skończyć go w ciągu jednego dnia (ba! może nawet dwa dni to będzie mało). Jazda po śladzie GPS wymaga działających urządzeń nawigacyjnych, szukanie noclegu jest prostsze z dostępem do internetu, a jazda w nocy lepsza jest z lampkami, zwłaszcza po górach, gdy co chwilę coś rusza się w krzakach! Czyli nawet ucieczka od cywilizacji uzależniona jest od jej zdobyczy. Co za paradoks!

Wyścig to jest jednak taki mały urlop. Sanatorium nawet. Odwyk. Terapia. E-maile wpadają, nowe filmiki z kotami i najlepszymi drogami świata pukają w ekran, a Ty jesteś właśnie na zajęciach układania opon na korzeniach albo ogarniasz szwedzki stół w spożywczaku, bo jest już po szóstej rano i właśnie otworzyli, albo szybciutko kończysz sesję cardio, bo za chwilę masz kąpiel błotną. Nie ma czasu na internety. Koty poczekają. E-maile też.

Fear of Missing Out (FOMO) znika równolegle z tętnem powyżej 135 bpm.

No super, powiecie, ale przecież to wszystko jest kwestią wyboru. Koty i cudze drogi po horyzont to bzdury. A ja mówię: trzymajcie kciuki za dobry wyścig Zbyszka w krainie meszek i za mój na polskim biegunie zimna. Dobra jazda i trzymanie kciuków są w stu procentach analogowe. 

Przypisy