Słoweńska corrida

Sport

„Chyba nikogo nie zaskoczę, jak powiem, że to był jeden z najcięższych Grand Tourów, jakie jechałem w swojej karierze” – napisał po powrocie z Hiszpanii Rafał Majka. Trudno z tym dyskutować, bo w końcu to on poczuł we własnych nogach trudy tegorocznej Vuelty. Ale mimo wszystko kibice mogli czuć się zaskoczeni. Bo ten wyścig pod wieloma względami był absolutnie wyjątkowy: od profilu trasy zaczynając, a na niektórych rozstrzygnięciach kończąc.

Już choćby z racji umieszczenia w kalendarzu Vuelta a España staje przed poważnym wyzwaniem: jest ostatnim z Wielkich Tourów w sezonie, często traktowanym jak nagroda pocieszenia dla tych, którzy nie zrealizowali swoich planów podczas Giro d’Italia lub Tour de France. Bywa również poligonem dla kolarzy, którym kończą się kontrakty i którzy szukają szansy na związanie się z nowym pracodawcą. Nie brakuje też krytyków, którzy wytykają hiszpańskiemu wyścigowi mniejszą liczbę gwiazd na liście startowej, a zdarzają się i tacy, którzy dowodzą, że niektóre ekipy na Vueltę wysyłają składy rezerwowe. 
Ale mimo tej krytyki Vuelta a España ma również zagorzałych zwolenników, którzy konsekwentnie twierdzą, że jest najciekawszym i najmniej przewidywalnym spośród wszystkich trzech trzytygodniowych wyścigów. I wszystko wskazuje na to, że w tym roku to właśnie ta grupa obserwatorów kolarskiego życia dostała od losu kolejne argumenty. Tegoroczna Vuelta raczyła nas bowiem jak z rogu obfitości: skutecznymi ucieczkami, nieoczekiwanymi zwycięzcami etapów, niemal codzienną zmianą lidera w pierwszej części wyścigu i nieprawdopodobną walką o podium na ostatnich etapach.
Zaskakujący był już otwierający wyścig etap drużynowej jazdy na czas, rozgrywany w Salinas de Torrevieja, w prowincji Alicante. Spodziewano się tutaj pokazu mocy drużyny Jumbo-Visma, jadącej pod wodzą Primoża Rogliča, ale rozpędzony pociąg holenderskiej ekipy na jednym z zakrętów wypadł z torów i wylądował w barierkach. Zresztą nie on jeden, bo podobny los spotkał ekipę Katushy, ale to właśnie Słoweniec z Jumbo-Visma, przed startem wyścigu wskazywany jako jeden z głównych faworytów, rozpoczął trzytygodniowe zmagania od czterdziestosekundowej straty i poobijanego boku. Pierwszym liderem został Miguel Angel Lopez z Astany, która na linii mety wyprzedziła o dwie sekundy zespół Deceuninck – Quick Step.
Scenariusz drugiego etapu na papierze pisany był pod sprinterów. Blisko dwustukilometrowy odcinek kończył się płaskim finiszem w Calpe, choć niespełna 30 kilometrów wcześniej na drodze czaiła się spora przeszkoda – niezbyt długi, bo zaledwie trzykilometrowy, ale za to dość stromy podjazd pod Alto Puig Llorenca. I to właśnie tam nieoczekiwanie zaatakowała grupa...

Pozostałe 90% treści dostępne jest tylko dla Prenumeratorów



Co zyskasz, kupując prenumeratę?
  • 10 wydań czasopisma "bikeBoard"
  • Dodatkowe artykuły niepublikowane w formie papierowej
  • Dostęp do wszystkich archiwalnych wydań magazynu oraz dodatków specjalnych...
  • ...i wiele więcej!

Przypisy