Dookoła Annapurny

Przygoda

Legenda głosi, że Sziwa, straszliwy bóg zniszczenia, zaczął lekceważyć i umniejszać rolę swojej małżonki Parwati, Bogini Matki. Tworzył z nią dotychczas małżeństwo idealne, zapewniając równowagę pomiędzy myślą a światem materialnym. Rozżalona Parwati opuściła Sziwę, a bez niej Ziemia stała się niepłodna i spowiła się mrokiem. Sziwa po stracie żony, ku własnemu zdumieniu, sam zaczął odczuwać głód oraz rozdzierającą pustkę. Widząc rozpacz męża, współczująca Parwati powróciła, przybierając nowe wcielenie: Annapurnę. Jako bogini pożywienia podróżowała, karmiąc ludzi i dając im nadzieję. Przepełniony pokorą Sziwa przybył do żony, błagając o posiłek i przebaczenie.

Annapurna – góra wypełniona pożywieniem

Legenda o Annapurnie ma w sobie coś magicznego i ludzkiego zarazem, a moje zamiłowanie do jedzenia zdawało się ciągnąć mnie ku górze, której nazwa w sanskrycie literalnie oznacza „wypełnioną pożywieniem”. Wyjazd do Nepalu był moim marzeniem od lat – było wręcz oczywiste, że każda Anna musi zdobyć Annapurnę. W październiku 2021 roku Nepal po raz pierwszy od wybuchu pandemii otworzył swoje granice i wraz z mężem zdecydowaliśmy się po prostu zabukować bilety. Celem miał być szlak dookoła Annapurny.
 

1. Trawers przez śnieżne pole w drodze na przełęcz Thorong La. 


Plany kontra rzeczywistość

Wyjechaliśmy z Pokhary o dzień za późno, ponieważ rozłożyło nas na łopatki jakieś zatrucie pokarmowe. W przeddzień wyjazdu, bladzi jak zombie, zdołaliśmy jednak wygrzebać się z łóżek, by zjeść coś sycącego. W drodze powrotnej z restauracji przebijaliśmy się pomiędzy kolorowymi dekoracjami z okazji festiwalu światła Tihar, mając nadzieję, że zjedzona miska ryżu bez dodatków przywróci nam siły witalne.
Pobudka: 5 rano. Wyruszamy przed wschodem słońca. Mamy do przejechania około 100 km i ponad 2000 m przewyższenia. Na naszej drodze znajduje się rzadko uczęszczany skrót przez dżunglę, ufamy jedynie, że uda nam się znaleźć właściwą drogę. Pierwsze 40 km trasy pokryte jest asfaltem, kilometry uciekają szybko, a my w poczuciu zadowolenia zatrzymujemy się, żeby coś zjeść. Według mapy mamy do pokonania już „tylko” 1800 m w górę, a potem zjazd do Besisahar. Problemy zaczynają się, gdy kończy się asfalt, a wkrótce także bita droga. Błądząc wśród ryżowych pól, zdezorientowani i delikatnie zrozpaczeni, pytamy w końcu o drogę spotkanego Nepalczyka. Ten wskazał nam ręką kierunek i zaraz potem w przesadzonym geście złapał się za głowę. „Już przez większe przeszkody przenosiłam rower” – pomyślałam i ruszyliśmy w stronę rzeki, którą przekroczyliśmy, targając rowery na plecach. Dwa przejścia przez rzekę oraz trawers przez dżunglę później dotarliśmy wreszcie do właściwego początku naszego podjazdu: bitego pełnego błota i kamieni o nachyleniu 15%. Była 14:00. Do Besisahar nie mieliśmy szans dojechać przed zmrokiem, a bez namio...

Pozostałe 90% treści dostępne jest tylko dla Prenumeratorów



Co zyskasz, kupując prenumeratę?
  • 10 wydań czasopisma "bikeBoard"
  • Dodatkowe artykuły niepublikowane w formie papierowej
  • Dostęp do wszystkich archiwalnych wydań magazynu oraz dodatków specjalnych...
  • ...i wiele więcej!

Przypisy