54 | bikeBoard Extra jesień–zima 2024 możliwe do oceny ich głębokości i ewentualnego ominięcia. Błoto po osie. Przypominam o nachyleniach: sporo podjazdów i zjazdów z buta, bo niemożliwych do jazdy w tych warunkach. Dało mi to nieco do myślenia na temat powodów zeszłorocznych powodzi. Glinka jest słabo przepuszczalna dla wody. I słabo związana z głębszymi warstwami gleby. To przepis nie tylko na destrukcję roweru. Na metę dojechałem zmęczony. Piotr też, a Zbyszek zadowolony, bo, co prawda, z tyłu stawki jak na siebie, ale: „jechałem jedną nogą”. Niestety, jak jestem zmęczony to bywa, że zaniedbuję regenerację. A i na lokalne „złote” przychodzi ochota nie do powstrzymania. Przytomnie zakończyłem na jednym małym, ale i to wystarczyło. Zwiedziony tylko czterdziestoma ośmioma kilometrami zapomniałem o wilgotności powietrza, śliskości i nachyleniu „puchatkowych” górek. Zapomniałem o wodzie mineralnej i właściwym odżywianiu. Rachunek przyszedł już na pierwszym podjeździe, gdzie z pokorą odbierałem naukę o znaczeniu regeneracji i PESELU. Dojechałem, ale ta żółta kartka dla postępowania po wyścigu została właściwie przyjęta. Resztę dnia spędziłem na wodzie, sokach i jedzeniu małymi porcjami. Pomogło? No inaczej być nie mogło. Ogień od samego początku, euforia po każdym szczycie, ostrożnie, ale pewnie na zjazdach. Choć z tą pewnością to nie do końca: zauroczenie okolicznymi widokami, udzieliło mi się beztroską i ułańską fantazją, która skończyła się spektakularnym slidem w zakręcie. Podpartym i wyprowadzonym. Po usłyszeniu owacji za ewolucję nerwowość szybko zniknęła i zamieniła się w zbytnią pewność siebie. Zakończona brutalnie na kolejnym zakręcie, a dokładnej na jedynym słupie w okolicy: ostatnim relikcie lokalnej telefonii stacjonarnej. Szczęśliwie bez strat i ofiar. Po rollercoasterze emocji i nieplanowanych

RkJQdWJsaXNoZXIy MTMwMjc0Nw==