O tym, by znaleźć się na rowerze na środku pustynnego odludzia, marzyłem od kilku lat. To marzenie zupełnie nieoczekiwanie spełniło się w pewien grudniowy poranek, chociaż nie byłem tam zupełnie sam, jak pragnąłem. Znalazłem się tam w towarzystwie ludzi, których zapałem i entuzjazmem można by obdzielić jeszcze wielu innych. Ludzi, którzy postanowili od zera stworzyć kolarską kulturę w miejscu, które dotąd jej prawie nie znało.